Waldek VIII – „Drużyna B”

Maroń otarł pot z czoła i zabrał się za wykładanie towaru na półki. Konserwy turystyczne, puszki paprykarza szczecińskiego i słoiki musztardy stołowej powoli zaczęły wypełniać pusty regał. Robota szła dosyć opornie z uwagi na panujący upał. Włączone na zapleczu rozstrojone radio grało jakąś rzewną piosenkę tu i ówdzie przetykaną trzaskami i szumami. Stary wentylator z trudem młócił gęste i wilgotne powietrze dając tylko iluzoryczną ulgę. Jeszcze parę dni takiego upału, a chyba zejdę na zawał – pomyślał. Kiedy uporał się z ostatnią skrzynką spojrzał w otwarte drzwi sklepu. Na zewnątrz cisza jak makiem zasiał. Ci Hiszpanie dobrze wiedzą po co jest sjesta – skonstatował z uznaniem. Spojrzał na podłogę gdzie południowe słońce wpadające przez wejście rysowało wyraźny prostokąt światła. Nagle w jego obrębie ujrzał dwa wyraźne cienie. Podniósł głowę i aż przetarł oczy ze zdumienia. W wejściu do sklepu stał wielki, umięśniony Murzyn z kilogramami złotych łańcuchów na szyi i wygolonymi bokami głowy. Obok niego stał jak gdyby nigdy nic Paweł Gaciak Na jego twarzy gościł złośliwy uśmiech nie zwiastujący nic dobrego. Obaj weszli do sklepu i rzucili się w wir zakupów. Dobry – rzucił zdawkowo i lekko pogardliwie Gaciak. Dzień dobry – odpowiedział Maroń z zadumą. Nie spuszczał wzroku z tych dwóch, a zwłaszcza z czarnoskórego nieznajomego, który podszedł do stoiska z piwem i chwycił pod pachy dwie skrzynki Eksportowego Super Stronga z taką łatwością jakby dźwigał dwie torby z watą cukrową. Gaciak załadował do koszyka kilkanaście puszek konserw, trochę pętek kiełbasy, trzy słoiki musztardy i dwa bochenki chleba. Podeszli do lady. Maroń z niejakim zdziwieniem nabił zakupy na kasę. Nieznajomy Murzyn wyciągnął z tylnej kieszeni gruby portfel i wręczył Maroniowi studolarowy banknot. Sprzedawca zrobił wielkie oczy. Może być? – zapytał z uśmiechem Gaciak. Reszty nie trzeba – dodał łaskawie. Sprzedawca szybko przeliczył w pamięci dolary na złotówki i kiwnął głową. Coś takiego… – pomyślał. Pierwszy raz tutaj ktoś dewizami płaci. Dobra B.A. – Gaciak klepnął towarzysza w ramię. Zanieś wszystko do samochodu – zakomenderował pomagając sobie gestykulacją. Nieznajomy ułożył na skrzynkach resztę zakupów i wyszedł ze sklepu dźwigając cały towar na jeden raz. Ty, Paweł… Kto to jest? – zapytał szeptem Maroń. A… To jest jeden z moich nowych kolegów – odparł jak gdyby nigdy nic Gaciak takim tonem jak gdyby zagraniczni znajomi byli czymś tak codziennym w jego przypadku jak to, że rano wschodzi słońce. Ale to Murzyn – zauważył Maroń. Tak, i co z tego? Jest zresztą jeszcze trzech. Każdy lepszy od drugiego. Teraz te dwa barany mi nie podskoczą – dodał Gaciak,po czym zatarł ręce i wyszedł ze sklepu nie żegnając się. Maroń w momencie domyślił się, że ten miał na myśli Waldka i Gałązkę. Oj, będzie zabawa, będzie się działo – powiedział pod nosem Maroń przy okazji stwierdzając, że ten tekst dobrze by brzmiał w jakiejś piosence. Spojrzał ponownie na studolarowy banknot. Trzeba będzie odwiedzić kantor…
Parę dni później Gałązka, Waldek i młody Siwak rozpijali na schodkach remizy strażackiej pół litra gałązkowego samogonu. Każdy z trzech towarzyszy od flaszki trzymał w dłoni emaliowany garnuszek z Coca Colą i bimbrem w stosunku pół na pół. Nie mogło być mowy o innym temacie niż nowi przyjaciele Gaciaka. Mówię wam – ciągnął trochę już wstawiony Siwak. Jest ich czterech. Ten Murzyn, taki gościu z tygrysem na kurtce z rozbieganymi oczkami, taki przyjemniaczek goguś, lowelasik w dupę kopany i ich szefuńcio. Taki starszy w kapeluszu Fedorze i cygarem w paszczy. Mieszkają u Gaciaka i ciągle tam imprezują. A skąd takich cudaków Gaciak wytrzasnął? – Waldek wyraził swoje wątpliwości. Nie wiem, zagraniczni wszyscy – odparł Siwak. Gadają po amerykańsku, jeżdżą takim czarnym furgonem z czerwonym pasem, też chyba amerykańskim. Ale chyba po polsku rozumią, bo jakoś się z tym Gaciakiem przecież muszą dogadywać. Gaciak zna trzy języki – Gałązka stwierdził stanowczo i czknął przeciągle. Waldek i siwak podnieśli brwi ze zdziwienia. Tak, dwa w swoich brudnych trampkach i jego własny, który i tak trzeba przekładać na polski. Cała trójka buchnęła gromkim śmiechem. A i najważniejsze – Siwak przeszedł do sedna sprawy. Słyszałem od Maronia, że Gaciak odgrażał się, że teraz to mu nie podskoczycie. Fiu, fiu. To znaczy, że Gaciak wynajął na nas ekipę krótko mówiąc – stwierdził Gałązka. Szkoda tylko, że od razu się wypaplał. Przecież teraz cokolwiek się zdarzy to będzie na niego. Nie mógł zresztą wynająć ruskich? Amerykańców mu się zachciało. Tak czy siak – wtrącił Waldek, mogą z tego być małe kłopoty. Mylił się. Kłopoty były ogromne.
Tydzień później Waldek, akurat zabierający się za zjedzenie kolacji w postaci bułki z sardynkami, usłyszał gwałtowne walenie do drzwi. Wejść! – krzyknął niezadowolony i prawie w tym samym momencie do wnętrza domu wpadł blady jak śmierć Gałązka. A co ty tak walisz? – Waldek zapytał z pełnymi ustami. Pali się czy co? Gorzej – wyjęczał Gałązka. Chodź! Waldek po wyglądzie przyjaciela poznał, że to nie żadne przelewki, więc w te pędy narzucił na siebie bluzę od dresu, szybko nałożył tenisówki i wraz z kompanem wybiegli na zewnątrz.
Wnętrze gałązkowej kuchni przedstawiało obraz wręcz postapokaliptyczny. Potrzaskane meble wraz z ich zawartością tworzyło wraz z rozbitym piecem kaflowym jedno wielkie rumowisko. Na brudnych ścianach ktoś farbą w sprayu nabazgrał cztery nazwiska. J.h. Smith, B.A. Baracus, T. Peck i H.m. Murdock. Waldek patrzył na całe dzieło zniszczenia z rozszerzonymi oczami. Lepiej zobacz stodołę – dodał gorzko właściciel zrujnowanego domu. Wnętrze budynku gospodarczego, w którym rzecz jasna stała gałązkowa fabryczka alkoholowego eliksiru nie różniło się bardzo od stanu, w jakim obecnie była kuchnia. Aparatura rozbita w drobny mak, podłoga upstrzona potłuczonymi flaszkami. Kadź z zacierem stała na swoim miejscu, ale na powierzchni już dojrzałego półproduktu pływał jak gdyby nigdy nic duży, brązowy klocek. Patrz, ktoś nasrał – wyjąkał Waldek wskazując na beczkę. Nie ktoś, tylko te amerykańskie ciule – Gałązkę zaczęła opanowywać złość. A wszystko to sprawka tego eunucha świrniętego. Ja tego tak nie zostawię! Pomszczę stukrotnie każdą kroplę zbezczeszczonego płynnego złota! Gałązka aż się zapowietrzył, po czym klapnął bez sił na tyłek i zalał się łzami. No już, już – Waldek poklepał go po ramieniu. Ja zawsze z tobą. Jak trzeba będzie to pójdę za tobą w ogień. Dzięki – chlipnął Gałązka i z trudem podniósł się na nogi. Chodź lepiej pod sklep, bo coś czuję, że nie tylko tobie ta hałastra weszła w szkodę. Zapamiętałeś ilu ludzi tam się zgromadziło? I faktycznie. Kiedy obaj koledzy dotarli pod wiejski sklepik weszli w sam środek ostrej dyskusji. Cztery razy te gnoje razem z Gaciakiem robili u mnie zakupy – darł się czerwony na twarzy Maroń. Płacili za każdym razie po sto dolców. A jak wczoraj pojechałem do miasta żeby całą forsę wymienić w kantorze to okazało się, że to wszystko fałszywki! O mało co mnie nie aresztowali! Trzy godziny musiałem zeznawać na policji! A mnie – wtrącił ktoś z tłumu obili na zabawie! Poszedł tam ten jeden goguś, podobno Buźka go nazywali i zaczął podrywać moją Kryśkę. Już brałem się za sztachetę, a tu wyleciał z ciemności ten Murzyn i mi spuścił manto! Że z ciemności Murzyn to nie dziwne, że nie zauważyłeś – dodał wesoło młody Siwak. A mnie przejechali rano dwie gęsi tym swoim furgonem – żalił się Hajduk. No to lecę do nich z pięściami żeby oddali za zabite ptactwo, a tu się boczne drzwi tego furgonu otwierają i ten w skórzanej kurtce z tygrysem chlast na mnie wiadrem z pomyjami. Potem tylko dodali gazu i tyle ich widzieli. No to żeśmy z Kennedym, Siwakiem, jego szwagrem i kuzynem poszli pod dom Gaciaka wyrównać rachunki. Impreza na całego. Ogniska się palą, cała czwórka siedzi nawalona i pije piwo zagryzając kiełbasą. Tylko co dziwne Gaciaka nie było. Jak nas zobaczyli to ten ich szef z cygarem w mordzie wyciągnął skądś kałacha i wypruł serię w powietrze. No to my w nogi , bo co? Ze sztachetami na karabin? A mi zdemolowali kuchnię i bimbrownie – wtrącił Gałązka. Nawet mieli taki tupet, że się szprajem podpisali na ścianie! Co by nie zrobili – krzyknął Maroń, to nikt tu tych intruzów nie potrzebuje! Każdemu prawie za skórę zaleźli. Trzeba ich przegonić, a Gaciaka obciążyć wszelkimi kosztami! Tak jest! Prawdę gada! – z tłumu rozległy się okrzyki aprobaty. Problem w tym – dodał Waldek, że byli tu tacy co próbowali. I nikomu nic nie wyrzucając jakoś się nie udało… Bo ich trzeba pewnie sposobem – zauważył Siwak. Sposobem, sposobem, tylko jakim mądralo – Hajduk zaczął przedrzeźniać kolegę. W tym momencie wszyscy ucichli. Od strony pól dał się bowiem słyszeć ryk silnika i po chwili z wiejskiej drogi wyjechał na główną szosę czarny furgon amerykańskich intruzów. Zwolnił odrobinę przed remizą. Z opuszczonej szyby od strony pasażera wyłoniła się czarnoskóra ręka i pokazała towarzystwu środkowy palec. Gałązka poczerwieniał na twarzy. Plują nam w twarz, a my twierdzimy, że deszcz pada! – rzucił ciężko i splunął na pylisty plac. Poczekaj, poczekaj – uspokoił go kompan. Jeszcze się odegramy. A teraz to najbardziej ciekawi mnie co te buce robili na polach. Pewnie uprawy niszczyli – stwierdził Hajduk. Co wy na to żeby sprawdzić? Większość ze zgromadzonych przytaknęła i cała grupa ludzi udała się w kierunku skąd przyjechała amerykańska furgonetka. Kilkoro z miejscowych zaopatrzyło się na wszelki wypadek w wyrwane z płotów sztachety. Uszli może pół kilometra kiedy to zauważyli w rowie dziwne znalezisko. Worek po pszenicy, który wyraźnie jęczał i lekko się poruszał. Hajduk i Gałązka doskoczyli do niego, rozwiązali i ku ogromnemu zdziwieniu całej grupy uwolnili uwięzionego w nim Pawła Gaciaka. Poznali go zresztą dopiero, gdy cicho wyjęczał „Nie zabijajcie mnie”. Był bowiem cały umazany w smole i wytarzany w pierzu. Ręce miał związane na plecach, nogi w kostkach, a spomiędzy gołych pośladków sterczały mu pawie pióra. Nie zabijajcie mnie! – Gaciak zapłakał żałośnie. Prawie wszyscy ryknęli śmiechem na jego widok. Mamy ptaszynę! – stwierdził Maroń krztusząc się śmiechem. A kto to cię tak urządził – zapytał w końcu Siwak. Znaczy wiemy, że to oni, ale dlaczego. I skąd ty do jasnej cholery wytrzasnąłeś tych cudaków?! – Waldek w końcu zadał właściwe pytanie. Ja… Ja… oglądałem taki serial w telewizji. I tam było o takich weteranach, którzy są ścigani za coś czego nie popełnili… I można ich sobie było wynająć jeśli się miało problemy – Gaciak dukał wyraźnie zawstydzony całą sytuacją i swoim niecodziennym wyglądem. I oczywiście problemami byliśmy dla ciebie my?! – Gałązka ni to zapytał, ni to stwierdził. I tam był w którymś odcinku podany numer telefonu – kontynuował Gaciak. No i zadzwoniłem i okazało się, że numer jest prawdziwy. Przyjechali po paru dniach… Stwierdzili, że sami się będą żywić, chcą u mnie tylko spać… – dodał na końcu. Sami się będą utrzymywać płacąc fałszywymi dolarami. – warknął nielicho już wkurzony Maroń. Też się do tego w końcu przyznali – Gaciak spuścił wzrok. A dlaczego cię tak urządzili? – Tylko mów prawdę, bo cię tu na miejscu ubiję – zagroził Hajduk. Albo nie, wrócisz znowu do wora, a wór do jeziora!. Gaciak przełknął ślinę… Nieee… proszę, powiem prawdę – wyjęczał. No to gadaj! – wrzasnął tłum. Bo… bo jak sobie tak piwkowaliśmy to od słowa do słowa wyszło, że im się podobam – wyrzucił z siebie w końcu Gaciak, a wszystkim się wydało, że pomimo przyklejonego pierza na twarzy Paweł Gaciak się zaczerwienił. I ty odrzuciłeś te zaloty? To do ciebie niepodobne – Waldek nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Gaciak spojrzał na niego z nienawiścią, ale ciągnął dalej. No, a kiedy im powiedziałem, że nic z tego nie będzie to piliśmy dalej. Ale oni stwierdzili w końcu, że im się nie odmawia. Próbowałem uciec, ale ja jeden, a ich czterech. Wytarzali mnie lepiku, obsypali pierzem z poduszek i wyrwali ogon z wypchanego pawia… Dobra, dalej nie kończ – wszedł mu w słowo Kennedy z trudem przezwyciężając chichot. Dobra, podsumujmy – Waldek uniósł ręce i wyszedł przed tłum. Wynająłeś ekipę żeby nam dopiec. Owa ekipa szkodzi nie tylko nam, ale też połowie wsi, a kiedy wynikło małe nieporozumienie natury erotycznej to twoi kochanko… przepraszam… kompani spuścili cię po brzytwie, na dodatek mocno upokarzając, co ci się de facto należało? Waldek zwrócił się do Gaciaka. Ten nic nie odpowiedział tylko spuścił wzrok. Ledwo stał na nogach ze związanymi kostkami i myślał tylko o tym żeby się nie wywrócić. I jak to już wielokrotnie bywało musimy za ciebie posprzątać ten chlew? – dokończył Gałązka. Ja… ja… zapłacę za wszystkie szkody – wybąkał zawstydzony Gaciak. Ciekawe z czego zapłacisz – trzeźwo zauważył Maroń. Ale tych dupków i tak się trzeba pozbyć… – dodał Hajduk. Więc proponuję załatwić sprawę pro publico bono. Mam już nawet pomysł jak to zrobić – Waldek uśmiechnął się tajemniczo…
Czterej Amerykanie siedzieli w swoim czarnym furgonie i obserwowali jak w ich kierunku zmierza strażacki Żuk furgon. Pojazd zatrzymał się jakieś dziesięć metrów od ich samochodu. Poranne słońce odbijało się w jego przedniej szybie. Z wnętrza wysiedli Hajduk, młody Siwak, Gałązka i Waldek. Hajduk z wygolonymi bokami i krowim łańcuchem owiązanym wokół szyi wyglądał jak parodia swojego czarnoskórego przeciwnika. Gałązka dla odmiany ubrany w słomkowy kapelusz, zamiast cygara trzymał Popularnego w szklanej fifce. Waldek ubrany w odświętny dresik zdawał się naśladować lowelasika. Siwak z logiem Pumy na plecach dresu i czapce bejsbolówce imitował lekko stukniętego Murdocka. Wiadomość dla Jankesów – krzyknął Gałązka. Krótka i nie podlegająca dyskusji. Macie stąd krótko mówiąc wypierdzielać. Taki fiut jak stąd do Los Angeles – krzyknął przywódca przybyszy. Przejmujemy tą wiochę na ostro. Podoba nam się tutaj bardziej niż w Los Angeles. Przynajmniej możemy robić co dusza zapragnie, a i amerykańskie prawo nas tutaj nie dosięgnie! A jednak potrafią po naszemu mówić – zauważył Waldek. Za to dosięgnie was tutejsze prawo zwyczajowe – dodał Siwak. Jakie prawo zwyczajowe? – zainteresował się czarnoskóry atleta. Witamy w krainie, w której obcy ginie – czwórka miejscowym odpowiedziała chórem. O wy wieśniaki! – B.A. szybkim ruchem odbezpieczył wyciągnięty karabinek AK 47 i puścił serię pod nogi tubylców. Jednak po pięciu strzałach iglica sucho uderzyła w pustą komorę. Ma ktoś magazynek? – Murzyn zapytał z głupią miną. Reszta amerykańców poczęła przeszukiwać kieszenie i wnętrze pojazdów. Nie ma – odrzekł szef. Jak nie ma to nie ma – B.A. odrzucił karabinek i sięgnął do paki pojazdu wyciągając kij bejsbolowy. Waldek, Hajduk, Siwak i Gałązka jak na komendę wyciągnęli gazrurki z rękawów. Ale za to u nas też biją Murzynów – Hajduk sparafrazował słowa dawnego dowcipu. Trzej pozostali Amerykanie dołączyli do kolegi. Powyciągali ukryte za siedzeniami narzędzia ogrodnicze w postaci grabi i motyki. Nastąpiło starcie. Obcy jednak nie mieli najmniejszych szans. Być może byli to komandosi, być może ich umiejętności strzeleckie prezentowały wysoki poziom. Ale w walce wręcz nie mieli szans z miejscową ekipą genetycznie przystosowaną do wymachiwania białą bronią wiejską, która to od wielu, wielu lat przelewała pot, krew, łzy na większości wiejskich zabaw. Nie minął kwadrans, a czterej obcokrajowcy utykając i przewracając się uciekali przez pole kapusty gdzie pieprz rośnie. No to koniec – Waldek otarł pot z czoła. spieprzali, aż im się z dupy kurzyło – Hajduk uśmiechnął się od ucha do ucha. Waldek i Gałązka wrócili do Żuka, a pozostali dwaj wsiedli do porzuconego furgonu.
Wieczorem we wsi zorganizowano zabawę. Większość mieszkańców siedziała wielkim kołem wokół dużego ogniska, w którym wesoło płonęła czarna furgonetka. Wszyscy jedli, pili i śpiewali. Paweł Gaciak, z grubsza tylko wyszorowany ze smoły, ubrany w strój błazna służył za kelnera donosząc każdemu po zimnym piwie i talerzu z kiełbaską. Nagle wśród tłumu biesiadników zauważył czterech Amerykanów, którzy według słów Hajduka zostali przegonieni na dobre. Co dziwne zdawali się być oni w najlepszej komitywie z mieszkańcami. Co? – krzyknął Gaciak i ocknął się nagle. Co się stało? – zapytał w myślach samego siebie. Rozejrzał się dookoła. Siedział we własnym domu w fotelu przed telewizorem. Spojrzał na dłonie. Ani śladu smoły. Ubrany był też w swój powyciągany dres, a nie w strój pajaca. Więc to tylko głupi sen? – westchnął z ulgą, która rozlała się po jego sercu. Spojrzał w stronę włączonego telewizora. . Głos był skręcony na minimum, , za to na ekranie dostrzegł początek jakiegoś serialu. Po chwili cały obraz zajął wielki napis „The A-Team”. Nieeee!!! – wrzasnął i rzucił w ekran kryształową popielniczką. Kineskop błysnął i eksplodował siejąc dookoła szklanymi odłamkami.

9 komentarzy

  1. Gdybym faktycznie się tego podjął, to wyślę ci to prywatnie, żebyś sam ocenił i ewentualnie wrzucił 🙂

  2. No i w końcu wjechało coś, na co wszyscy czekali, a czego nie do końca można było się spodziewać.
    Poraz kolejny dobra robota miszczu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink