9 komentarzy

  1. Och też takie piłkarzyki miałam. I były właśnie takie pionki. Chociaż przyznam się, może to i głupie ale i teraz jeszcze bym chętnie w to pograła. Nawet śmieliśmy się kiedyś z mężem, że chętnie byśmy sobie razem pograli. Ciekawa jestem ile te lepsze to znaczy ludziki teraz kosztują.

  2. Madziu, starsza ode mnie jesteś, a ja myślałem, że chodzące pieski weszły w latach 90, bo to chińskie już.

  3. Też w dzieciństwie miałem te piłkarzyki drewniane. Co ciekawe to nie były ludziki ludzikopodobne jak teraz, ale bardziej takie jakby bionki do gry. Ale co drewniane to drewniane. To teraz też kupiłem na fali spontanicznej nostalgii, niby to dla bratanicy… 😛

  4. A, i nie wiem dlaczego, ale pamiętam, że te sprężynki i te piłkarzyki brzęczały w różnych tonach, a ten dźwięk jest bardziej jednostajny.

  5. O nie!
    Moje dzieciństwo. Jeszcze pamiętam, że bawiłam się tym u mojego kuzyna i podobały mi się dźwięki tych piłkarzyków, a ja nie umiałam jeszcze wymówić słowa piłkarzyki i nie wiem, czemu nazywałam to coś uwaga!
    Potomia.
    Dlaczego? Nie wiem, ale teraz tak się przyjęło, chociaż jestem już starsza o te kilkadziesiąt lat, że na prawdziwe mecze trochę ironicznie dla swojego dziecinnego języka, trochę ze wzruszeniem i nostalgią mówię właśnie potomia.
    Najfajniej, kiedy rodzice, jak było się tym małym szkrabem chcąc zrobić porządki, czy to były przygotowywanie do remontu, nie pamiętam, wynieśli mnie do ogrodu, posadzili na kocyku,czy tam chuśtawce, no i padło pytanie.
    Co ci przynieść do zabawy, a ja na to tylko jednym słowem im odpowiedziałam.
    Potomię.
    Rodzice zamiast sprzątać, poszli szukać tej nieszczęsnej potomii, ale ich pomysły się wyczerpywały z każdym moim nie.
    Czy to jest jeżdżący piesek? Nie! Samochodzik? Nie!
    Lalka płacząca? Nie! Wózek dla lalek? Nie!
    Aż w końcu poszli do kuzyna, bo on miał te piłkarzyki i jego spytali, czy wie, co to jest ta potomia.
    Wzięli od niego tą nieszczęsną potomię i już z brakiem nadziei, że to ta zabawka przynoszą mi ową potomię, a mnie się już gęba śmieje, jak tylko dotknęłam tego drewnianego czegoś, jak trybuny właśnie.
    Tylko ja nie umiałam tym grać. U mnie im bardziej to brzęczało, im głośniej, tym lepiej.
    Dzięki za wspominki i mimo, że dłuższy jest komentarz, to jednak chciałam się tym podzielić.

  6. U nas to się piłkarzyki nazywało. Ludki na sprężynce, kulka metalowa jak od łożyska, bramkarz z wihajstrem i mikrotrybuny jako ogranicznik dla kulki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink