Waldek VII Bimber i krew

Dwie konserwy turystyczne, chleb i paczkę Poznańskich – Waldek zaspanym głosem złożył zamówienie w sklepie u Maronia. Sprzedawca cicho pogwizdując sięgnął na półki po odpowiednie produkty. Położył je na ladzie i nabił towar na kasę. Waldek odliczył odpowiednią kwotę i podał Maroniowi garść bilonu. Zapakował zakupy do foliowej taśki i żegnając się krótkim „na razie” wyszedł przed sklep. Od razu zauważył małe zamieszanie. Na środku placu stali młody Siwak, Hajduk i napruty jak ruska katiusza Paweł Gaciakk. Cała trójka dyskutowała o czymś zajadle. Najbardziej jednak wydzierał się Gaciak. Gestykulował zamaszyście i próbował wyperswadować coś swoim kompanom. Hajduk i Siwak z nieco zawstydzonymi minami dyskretnie próbowali uspokoić towarzysza. No, no Gaciak, ty się tak nie denerwuj. Nikt nie ma już ci tego za złe. „Jasne, jasne – wybełkotał wściekle Gaciak. A te wszystkie plotki? Za wariata mnie macie. Tacy niby koledzy. Razem pijemy, a jak się tylko odwrócę to zaraz jakieś docinki w moim kierunku! -Gaciak otworzył przed druhami zawartość swojego woreczka żółciowego. Ale daj już spokój – zahuczał tubalnym głosem Hajduk. Ostatnio się jakiś taki przewrażliwiony zrobiłeś. Nic nie można ci powiedzieć. Na żartach się nie znasz. Pijesz z nami na smutno. Agresywny się stajesz po pijaku… Gaciak puszczał pretensje kolegów mimo uszu. Nagle dostrzegł w drzwiach sklepu przypatrującego się całej sytuacji swojego największego wroga. Na jego bezczelnej twarzy malował się szyderczy uśmiech. No co się tak gapisz? – zapytał hardo Waldka. Gapię się, bo jak debil się zachowujesz. To wszystko chyba prawda co o tobie mówią – rzucił mu w twarz Waldek. Na te słowa ożywili się koledzy furiata. Waldek, daj spokój – rzekł koncyliacyjnym tonem Hajduk. Nie widzisz, że napruty i nie kontaktuje? Zaraz dam mu w mordę – Gaciak zatarł pięści i zrobił krok w kierunku Waldka. O ty cwaniaczku! Z przyjemnością skuję ci tą gębuchę! – rzekł Waldek odstawiając zakupy na ziemię. Dajcie spokój, to prywatna sprawa – Gaciak odezwał się do kumpli dając do zrozumienia, że nie chce ich pomocy ani wtrącania się w nadciągającą bójkę. Chwilę później obaj odwieczni przeciwnicy tarzali się po pylistym placu przed sklepem wymieniając celne i mniej celne ciosy. Hajduk i Siwak obserwowali biernie starcie, gotowi jednak w każdej chwili zainterweniować gdyby sytuacja tego wymagała. Pojedynek był zażarty, ale wyrównany. Nie widać było by którakolwiek ze stron przechylała szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Jego przebieg również zdawał się być zgodny z zasadami fair play. Obaj walczący nie stosowali zbyt wielu ciosów poniżej pasa. Wyglądało to trochę jak mieszanka kickboxingu, zapasów i miejscowej sztuki walki „Sztachetsu”. Nagle pomiędzy walczącymi rozbłysnęło niebieskie światło. W tym samym momencie Waldek krzyknął boleśnie i upadł na ziemię. Stojący nad nim Gaciak trzymał w dłoni paralizator elektryczny. Nie, no Gaciak, co ty? Ze sprzętem na nieuzbrojonego przeciwnika? – Hajduk z dezaprobatą pokręcił głową i wszedł między walczących. Siwak podszedł do Waldka i pomógł mu się podnieść. Ty mendo! – darł się oszołomiony, ale dochodzący już do siebie Waldek. To nieuczciwe! Walczyliśmy na gołe pięści! Złamałeś wszelkie zasady wiejskiego pojedynku! On ma rację – Hajduk poparł Waldka. Nie ustalaliście walki ze sprzętem. A w ogóle to skąd masz ten paralizator? Prezent od Cyganów! – burknął Gaciak. Zapomnieli zabrać to se wziąłem. Cała trójka w lot domyśliła się o co chodzi. Długi należy oddawać! – zakpił Waldek ocierając krew z rozbitej wargi. Zaraz cię na miejscu ubiję! Przecież to przez ciebie! – Gaciak rzucił się w kierunku Waldka, ale powstrzymała go silna ręka Hajduka. Dobra, już dobra. Daliście sobie po buźkach i wystarczy. Siwak, odprowadź Waldka do domu, a ja dopilnuję się żeby Gaciakowi nic się nie stało. Niech się położy, pośpi, wytrzeźwieje. Na trzeźwo to zupełnie inny człowiek. Hajduk chwycił Gaciaka pod ramię. Wyglądało to na przyjacielski gest, ale biada temu kto by się spróbował z takiego objęcia wyrwać. Jeszcze się policzymy – Waldek splunął na glebę i odwrócił się. Siwak podał mu zakupy i obaj sparingpartnerzy udali się w towarzystwie opiekunów z przypadku w kierunku swoich domów. Co się dzieje z tym Gaciakiem? Agresja mu do głowy bije… – Waldek ni to stwierdził, ni to spytał Siwaka. Nawalił się jak stodoła to i zaczął szaleć. A na dodatek faktycznie po tamtej pamiętnej akcji z cygańskim długiem stał się bardziej nerwowy. Przecież miesiąc w szpitalu dochodził do siebie. Dostał bęcki, to dostał. Nie on pierwszy, nie ostatni. – pokręcił Waldek z niedowierzaniem. Ma chłop zresztą szczęście, że tak to się tylko skończyło. Plotki chodzą, że na zwykłym pobiciu się jednak nie skończyło – Siwak konfidencjonalnie ściszył głos. Podobno Wasyl zwykł stosować w stosunku do swoich dłużników starą, jeszcze sowiecką metodę. Jaką metodę? – zaciekawił się Waldek. Lokówka w żopu i jajcu w imadłu – wypalił Siwak z lekkim uśmiechem. Hehe, to nie jest teraz tajemnicą dlaczego tak zdziczał – roześmiał się Waldek. Doszli w końcu do celu. Siwak został zaproszony na herbatę i coś mocniejszego. Chętnie skorzystał z zaproszenia i po chwili obaj zniknęli za drzwiami Waldkowego domu.
Minął tydzień, potem drugi. Gałązka siedział przy stole w kuchni i polerował za pomocą kredy miedziane rurki aparatury destylacyjnej. Wygląd też ma znaczenie – stwierdził kategorycznie. Kiedy się o sprzęt nie dba to i wypęd może wyjść wadliwy. Waldek przytaknął skwapliwie pakując do ust duży plaster salcesonu. Popił go natychmiast dużym łykiem zimnego piwa. Nastaw już dojrzał, więc nadchodzącą noc postanowili spędzić w stodole oddając się szlachetnej sztuce przemiany sfermentowanych owoców w czysty alkohol. Gałązka z zadowoleniem wykonał ostatni ruch tkaniną. Spojrzał na swoje dzieło i stwierdził, że miedziana powierzchnia błyszczy się jak nowa. Wystarczy na parę miesięcy – dodał Waldek. Godzinę później objuczeni w rozebraną instalację bimbrowniczą wkroczyli przez wrota stodoły do ciemnego wnętrza. Gałązka po omacku sięgnął do włącznika światła. W tym samym momencie poczuł ruch powietrza na policzku i usłyszał cichy pisk. Co to? – zaniepokoił się Waldek. Gałązka zapalił światło i spojrzał w kierunku szamoczącego się wysoko w powietrzu czarnego kształtu. To tylko nietoperz – stwierdził z ulgą. Przestraszył mnie skubaniec. No nic, poleciał pewnie pod dach, bo tam pewnie sobie mieszka. Weź Waldek złóż do kupy sprzęt, a ja sprawdzę zacier. Gałązkowy kompan rozpoczął montaż rurek na kotle. Gałązka odsunął pokrywę stulitrowej beczki, w której delikatnie bulgotał śliwkowy nastaw. Zaczerpnął nozdrzami niebiański zapach fermentu. Sięgnął po dużą chochlę i zamieszał drożdżowy kożuch. Zaczerpnął odrobinę i próbując stwierdził, że zawartość alkoholu jest idealna. Najmniej 15 procent Waldusiu – z zadowoleniem podzielił się obserwacją. Będzie z tego pyszny wypęd. Patrz, znowu leci Waldek wskazał palcem na migającego tu i ówdzie w świetle żarówki skrzydlatego ssaka. Gałązka utkwił wzrok w gacka, który latał to w tę, to w inną stronę w chaotyczny sposób. Nagle zwierzątko gwałtownie skręciło, poleciało w dół i wylądowało prosto w otwartej beczce nastawu. Powierzchnia gęstej cieczy chlupnęła cicho. Weź go wyciągnij, bo się biedak utopi – krzyknął Waldek. Gałązka natychmiast zanurzył chochlę w nastawie i po chwili wyciągnął nietoperza obklejonego gęstą breją. . Ostrożnie położył go na podłodze stodoły. Musiał się nałykać sporo. Teraz pewnie będzie miał sporego kaca. Uhu – mruknął Gałązka. Obserwowali nietoperza przez dłuższą chwilę. Zwierzak wykonywał powolne ruchy skrzydłami, otwierał i zamykał pyszczek oraz oczy. Nagle w mgnieniu oka nietoperz przeobraził się w leżącego wysokiego mężczyznę o długich kręconych włosach. Zjawa ubrana była w starodawny, zniszczony frak. Z jej ust sterczały długie białe kły. Niech to cholera, prawdziwy wampir – pisnął przerażony Waldek. Gałązka dyskretnie obszedł potwora. Całe szczęście wampir wyglądał na zalanego w trupa. Leżał na ziemi i bulgotał coś niezrozumiałego pod nosem. Po chwili otworzył oczy i zapytał bełkotliwie. Ccccccsssssssooooo się sssstało? KKKimmm wwwyy jeeessssssteśśście??? Abraham Van Helsing we własnej osobie – wrzasnął Gałązka i przylutował wampirowi szpadlem w czoło.
Krwiopijca ocknął się po dłuższej chwili. Szarpnął się, ale jutowa lina trzymała mocno. Przywiązany był do mocnego krzesła i dodatkowo do drewnianego słupa w stodole. Korki od wina wbite w kły uniemożliwiały mu kąsanie, ale również zniekształcały jego mowę. Fo się ftało? Fo ja tu fobię? Fozfiąfcie mnie natychmiast! – Jeden ruch, a oberwiesz święconą wodą. Nawet jako nietoperz nie zdążysz odlecieć – pogroził wampirowi Waldek trzymając groźnie w dłoni kościelne kropidło i srebrną miseczkę z wodą święconą. Wampir skonstatował, że znalazł się w potrzasku i spuścił z tonu. To chocias fdejmijcie mi te kofki z wębów, bo niefyraśnie mówię. Pfecies was nie ugfysę. To chyba można? – Gałązka zerkną na Waldka. Ten pokiwał głową nie spuszczając jednak wzroku z więźnia. Gałązka ubrał grube, skórzane rękawice spawalnicze i szybkim ruchem pozbawił wampirze kły krępujących zabezpieczeń. Wampir odetchnął z ulgą i wciągnął zęby do środka ust. Tak jest dużo lepiej panowie – powiedział już czystym, niesepleniącym głosem. Pozwólcie, że się przedstawię… Wiemy, jesteś wampirem – rzucił groźnie Waldek. Wąpierzem, panowie, wąpierzem – z godnością odparł nieumarły. A to jest jakaś różnica – zapytał Gałązka. Zapewniam panów, że wbrew pozorom jest istotna różnica – obruszył się wąpierz. Stanowimy niby ten sam gatunek, ale my wąpierze szczycimy się słowiańskim pochodzeniem. Jesteśmy gospodarzami na tych ziemiach i żadne wampiry, zwłaszcza te zza oceanu nie mają prawa nam dyktować jak mamy żyć. Zresztą sami panowie rozumiecie. Z porządnego wąpierza – Wlada Palownika, bohatera Siedmiogrodu, pogromcy Turków zrobili zwykłego krwiopijcę, który najwyżej nadaje się na atrakcję turystyczną w Disneylandzie. Pieprzeni macherzy od filmów grozy. I potem się tłumacz, że my nie zawsze jesteśmy żądni ludzkiej krwi. To wy ludzkiej krwi nie pijecie? – zdziwił się Gałązka. Ludzką, zwierzęcą – jakąkolwiek – odparł stwór z godnością. Potrafimy zabijać, ale również wysysać krew w sposób bezpieczny i nieszkodliwy. A jak jest z tym zarażaniem się wampiryzmem? – zaciekawił się Waldek. To i owszem w pewnym sensie prawda – wykładał wampir. Ale po pierwsze jak już wspomniałem to wszystko zależy od intencji, która przyświeca nam podczas konsumowania ludzkiej krwi, bo zwierzęta jak sami panowie rozumiecie są całkowicie odporne na wampiryzm. Mogę na przykład pokąsać człowieka zarażając go wampiryzmem, ale mogę zrobić to w taki sposób, że do zakażenia nie dojdzie. A tak naprawdę to sami ludzie mają największy wpływ na szerzenie się wampiryzmu. Jak to? – zdziwili się obaj koledzy. Ano to proste panowie. Gdyby to szerzyło się w tak łatwy sposób to świat składałby się teraz wyłącznie z wampirów, pardon, wąpierzy. A jak sami rozumiecie nasz gatunek egzystuje na granicy wyginięcia. Wystarczy bowiem, że po ugryzieniu człowiek w ciągu 48 godzin spożyje 30 ml wody święconej, a stanie się całkowicie odporny na wampirzą klątwę. Powiem więcej. Kiedy człowiek wcześniej spożyje święconą wodę, a wampir nie wiedząc o tym wyssie jego krew to wtedy istnieje poważne niebezpieczeństwo dla naszego życia, a mo że lepiej powiedzieć istnienia. Wierzcie lub nie, ale religijne artefakty mają na nas realny wpływ i to niezależnie od wyznawanej religii. Żydowski tefilim, Koran, buddyjskie dzwonki i woda święcona działa na nas tak samo destrukcyjnie. Dlaczego tak jest nie umiem wam panowie wyjaśnić, ale fakt pozostaje faktem. Skoro więc podzieliłem się z panami tą prostą recepturą, która gwarantuje wam bezpieczeństwo to nieśmiało zaproponuję uwolnienie mojej osoby. Zresztą jak wcześniej napominałem wcale nie zamierzam was kąsać. Waldek i Gałązka spojrzeli ku sobie. Kiwnęli głowami. Ale momencik – Waldek wyciągnął z kieszeni szklany kieliszek i zanurzył go w kropielnicy. Wypił jego zawartość i podał nową porcję Gałązce. No widzicie panowie? Nawet gdybyście mi nie ufali to już jesteście całkowicie bezpieczni. A skąd mamy pewność, że możemy ci wierzyć – zapytał Waldek. W tej chwili w miejscu związanego wampira pojawił się nietoperz. Luźne liny zawisły smętnie na krześle. Łap go! Wrzasnął Gałązka, a Waldek próbował niezdarnie ochlapać stworzenie wodą święconą. Niestety w nerwach rozlał na podłodze zawartość kropielnicy. Nietoperz podleciał do drzwi stodoły i ponownie przeobraził się w upiora. Widzicie panowie, gdybym chciał uciec to bym uciekł. Gdybym chciał was zamordować już byście nie żyli. Ale to co mówiłem o wodzie święconej to nomen omen święta prawda. Proponuję więc zawarcie pokoju. Gałązka podrapał się po głowie. No w sumie to może i prawda. Dobra – ostrożnie powiedział Waldek. Ale przysięgnij, że nas nie skrzywdzisz. Przysięgam na moją wampirzą moc – wampir położył prawą dłoń na sercu. A właściwie co ty tu robisz? – zapytał w końcu Gałązka. Po prostu skosztowałbym waszego wypędu. Czy to tak trudno zrozumieć – zdziwił się gość. To wampiry piją alkohol? Wąpierze, wampiry… jasne, że tak. Szeroki uśmiech zagościł na trójce twarzy. To musi być jednak swój chłop – szepnął do Waldka Gałązka.
Jakiś czas później wampir, Waldek i Gałązka siedzieli na ławeczce wygrzewając się w słonku. Przynajmniej jeden stereotyp, ten o wampirach i słońcu okazał się całkowitą bujdą. Koledzy pogryzali udka pieczonej kury. Wcześniej uprzejmie pozwolili gościowi wyssać krew z ptaka. . Od czasu do czasu popijali ze wspólnej butli śliwkowego bimbru. To ile ty tak naprawdę masz lat i jak długo żyją tacy jak ty? – zapytał Gałązka. Liczę sobie dwa wieki, a dożywamy, przepraszam, egzystujemy nawet i tysiąc lat, o ile wcześniej nie zginiemy w jakiś głupi sposób. Teoretycznie jesteśmy wieczni – odpowiedział wampir, ale nie znam przypadku wampira starszego niż te graniczne milenium. Kwestia statystyki. W końcu trafi się na coś świętego, srebrnego. Tak naprawdę w ciele nietoperza dużo łatwiej nas unicestwić. Słuchaj – zaczął Waldek z dziwnym błyskiem w oku, mówiłeś, że potrafisz kogoś pokąsać tak bez zarażania wampiryzmem i tak nie na śmierć. To prawda – przytaknął upiór. A czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę i pokąsać jednego niedobrego człowieka? – kontynuował gałązkowy kolega. Tak bez zarażania i nie na śmierć, bo bez przesady… W sumie to istnieje taka możliwość – wampir przytaknął i pociągnął z butelki długi łyk śliwkowego eliksiru. Kto to ma być? Taki jeden Paweł Gaciak, mój odwieczny wróg – zachichotał Waldek i rozpoczął długą historię ich wzajemnej niechęci. Wampir słuchał z zaciekawieniem i z każdą minutą nabierał ochotę na spełnienie waldkowej prośby. Dobra – upiór zatarł ręce, wskaż mi tylko gdzie on mieszka. Zrobię to tak, że nawet śladu nie będzie miał, ale przy okazji nastraszę go za wsze czasy…
Zmierzchało. Paweł Gaciak wyszedł z domu w kierunku drewnianej sławojki. Zamknął drzwi, ściągnął spodnie i zasiadł na strategicznym miejscu. Zauważył wiszącego u góry nietoperza. Próbował trafić go rolką srajtaśmy, ale w jednej chwili sympatyczny ssak zamienił się w rosłego mężczyznę z ogromnymi kłami w rozdziawionej paszczy. Jego czerwone oczy patrzyły na niego z nienawiścią. Gaciak pobladł jak ściana i mimowolnie uwolnił ww czeluść kibla całą zawartość dupska. Mam na ciebie zlecenie. Pozdrowienia od Waldka i Gałązki – wycharczał specjalnie strasznym głosem wampir, po czym wbił swoje kły prosto w gaciakową szyję. Ten osunął się omdlony. Wampir pociągnął krwi z tętnicy. Nagle łzy napłynęły mu do oczu. Poczuł całym sobą wstrętny smak gaciakowej krwi skażonej tanim alkoholem, kiepskim tytoniem, goryczą i pretensjami do świata. Tfu! Krwiopijca – splunął na podłogę sracza. Cóż za okropny smak. Prędzej ja sam nabawię się jakiegoś choróbska od takiej zepsutej juchy. . No dobra. Prośba spełniona. Wampir odłożył na deskę nieruchomego Gaciaka. Sprawdził czy istotnie nie ma śladu po ukąszeniu, po czym transformował się w nietoperza i odleciał.
Zadanie wykonane panowie, choć muszę zaznaczyć, że nie była to małmazja – pochwalił się wampir. Jesteśmy ci bardzo wdzięczni – uśmiechnął się Waldek i podał stworowi butelkę. Przepłucz więc usta, by się pozbyć tego okropnego smaku. Wampir łyknął jak hipopotam i oblizał się lubieżnie. Dziękuję panowie za gościnę, ale na mnie już czas. Dokąd pójdziesz? – zapytał Gałązka, któremu żal się zrobiło nietypowego kompana do flaszki. Polatam po świecie to tu, to tam, może Azję odwiedzę. Czasu przecież mam aż nadto. Bywajcie w zdrowiu panowie – wampir pożegnał się, zmienił z cichym mlaśnięciem w Gacka Wielkoucha i odleciał w siną dal.
Kilka dni później Waldek z Gałązką stali przy sklepie popijając zimne piwo. Gadali o czymś niezobowiązująco ciesząc się magią chwili. Nagle ni stąd, ni z owąd wyrósł przed nimi Paweł Gaciak. No co chcesz? – zapytał nieuprzejmie Gałązka. Zapierdolę was! Wampira na mnie nasłaliście! Krew ze mnie wyssał! Przez was będę potępiony! – darł się Gaciak czerwony na twarzy. Maroń przysłuchiwał się całej awanturze i ciężko westchnął. Właściwie to żal mi tego Gaciaka – powiedział pod nosem i wykręcił na telefonie trzy dziewiątki. Halo? Pogotowie?…

25 lat później. Chińska Republika Ludowa. Targowisko gdzieś w Wuhan.

Gruby Chińczyk powoli zabierał się do zamknięcia stoiska. Jak dobrze pana widzieć, panie Wag – dobiegł go znajomy głos stałego klienta. Wzajemnie, panie Wu Po – z uśmiechem odparł sprzedawca. Jak zdrowie szanownej małżonki? Aaa, dziękuję, bardzo dobrze, panie Wang. Jak idzie interes? Jak sam pan widzi, wszystko prawie dzisiaj sprzedałem – handlowy wyga gładko skłamał. . Tak naprawdę w tym tygodniu złapał niewiele zwierząt. Klientowi zrzedła mina. Szkoda, nie ma pan nic specjalnego? Dla stałych klientów zawsze coś się znajdzie – uśmiechnął się pan Wang. Poszedł na zaplecze stoiska i przyniósł ze sobą małą klatkę z nieruchomym nietoperzem. Specjalny gatunek europejski. Widzi pan te wystające kły? To rarytas. Może nie jest największy, za to jego mięso ma wysublimowany smak. Dzisiejszy ubój – ponownie skłamał Chińczyk. Między Bogiem, a prawdą nietoperz sam jakoś godzinę temu wyzionął ducha bez niczyjej pomocy. Całe szczęście, że mięso się nie zaśmierdło. Dobrze, więc wezmę – zgodził się klient. Pan Wang odkaszlnął głębokim chruchlem prosto z płuc, zapakował nietoperza i pożegnał się wylewnie z klientem. Dotknął po chwili swojego spoconego czoła. Czyżbym miał gorączkę? Najwidoczniej się rozchorowałem. Ponownie zakaszlał ciężko i począł zamykać stoisko.

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink