Pinokio i Dziewczynka z zapałkami.

Takie z przymrużeniem oka:P

Stary Gepetto odłożył dłuto i z uczuciem przyjrzał się rzeźbionej przez siebie figurce małego aniołka. Zamierzał umieścić go w tworzonej przez siebie ruchomej szopce. Podniosłą atmosferę czuć było podskórnie i mimo, że Święta minęły dopiero co to jednak okres między nimi, a Nowym Rokiem wprowadzał wokoło nieco magii. Tato, poszedłbym pospacerować po mieście, poprzyglądać się sklepowym wystawom, poobserwować ludzi… – usłyszał jakże miły jego sercu głos zza pleców. Pinokio stał w drzwiach i z miną niewiniątka wpatrywał się w przybranego ojca wielkimi oczami. Staremu zrobiło się cieplej na sercu. Mój chłopiec – pomyślał czule. Wykonana przed paru laty drewniana marionetka, w którą Dobra Wróżka tchnęła magiczną moc do złudzenia według niego przypominała żywe dziecko, którego tak pragnął. Dobrze mój kochany synku– odpowiedział spokojnie – tylko wróć przed zmrokiem. To ostatni dzień starego roku. Jutro oboje będziemy świętować witając nowy rok. I ubierz się ciepło. Jest duży mróz i nie chciałbym żeby coś ci się stało, pomimo że oczywiście drewniane kukiełki nie czują chłodu. Ale lepiej dmuchać nomen omen na zimne. Gepetto podniósł się z miejsca i podał pajacykowi wysokie trzewiki wyłożone wewnątrz króliczą skórką , ciepły zielony płaszczyk, czerwony szalik, takież rękawiczki i czapeczkę z pomponem tego samego koloru. Pinokio zgrabnie przywdział ubrania i uśmiechnął się ufnie. Bardzo lubię przebywać wśród ludzi, chciałbym mieć przyjaciół… Wiem mój chłopcze – staruszek ucałował Pinokia w drewniane czoło i wręczył mu parę drobnych monet. Kup sobie coś co sprawi ci radość. Dziękuję tato – zawołał uradowany Pinokio otwierając drzwi, przez które do wewnątrz wpadł zimny powiew wiatru. Pamiętaj, wróć przed zmrokiem – przypomniał na odchodne Gepetto. Jasne tato – odpowiedział Pinokio wesoło podskakując w kierunku centrum miasta.

Zapałki, zapałki, kupujcie zapałki – kilkuletnia bosa dziewczynka bezskutecznie próbowała zainteresować przechodniów sprzedawanym przez siebie towarem. Zapałki, zapałki. Ekologiczne, z dobrą masą fosforowo siarkową. Ciekawe grafiki na etykietach… Dla palaczy cygar, papierosów i fajek. Do kominków i pieców… Kupujcie zapałki… Niestety śpieszący do swoich spraw ludzie zdawali się nie zauważać zziębniętego dziecka. A niech to licho – pomyślała mała – stoję tu już od paru godzin i ani jednej paczki nie opyliłam. Jak tak dalej pójdzie to znowu obejdę się bez kolacji. Co gorsza słońce chyliło się już ku zachodowi, a z nieba zaczął prószyć biały puch. Jaka wspaniała pogoda i atmosfera. Śnieżek prószy i wszystko jest takie piękne… – dziewczynka usłyszała fragment toczonej gdzieś przez przechodniów rozmowy. No tak – pomyślała gorzko – jak się ma wygodne i ciepłe buty i porządne odzienie to i taka pogoda może być czymś miłym. Zakichana klasa próżniacza … A ja tu stoję jak głupia i próbuję cokolwiek zarobić sprzedając te cholerne zapałki, które nikogo nie interesują. To czym oni w piecach rozpalają? Na dodatek zdaje się, że tego białego gówna pada coraz więcej. Jak zaraz czegoś nie sprzedam to chyba tu zamarznę… Dziecko pokręciło się jeszcze tu i ówdzie przez kilkanaście minut bezskutecznie próbując zainteresować kogokolwiek swoimi zapałkami. Zmrok nadszedł jednak niespodziewanie szybko, a mroźne podmuchy wiatru ze śniegiem skutecznie ostudziło młody zapał. Pierdzielę. Zmykam, bo zaraz tu zamarznę na kość – zdecydowała dziewczynka i ruszyła przed siebie. Skręciła w wąski boczny zaułek między dwoma kamienicami i zaszyła się w jego głąb. Miejsce było ciemne, ale przynajmniej dawało jako takie schronienie przed zimnym wiatrem. Dziewczynka zauważyła sporej wielkości pieniek z wbitym weń toporkiem. No, przynajmniej sobie ognisko rozpalę – odetchnęła z ulgą rozglądając się za drewnianymi szczapami, które niechybnie powinny znajdować się gdzieś obok. Jednak niestety w najbliższej okolicy nie znalazła ani jednej gałązki. No masz babo placek – westchnęła odrzucając wyciągnięty toporek na ziemię. Zaraz tu się przekręcę od tego chłodu. Siadła przed murem kuląc kolana pod brodą. Wydobyła z paczki zapałkę i potarła o draskę. A niech tam, i tak nikt tego barachła nie kupił – usprawiedliwiła się w myślach. Wpatrzona w migoczący płomień wyobraziła sobie nagrzany do czerwoności piec. Imaginacja pozwoliła dziecku choć na chwilę zapomnieć o chłodzie przenikającym drobne ciałko do szpiku kości. Poczuła burczenie w żołądku. Nic dziwnego. Oprócz skromnego śniadania nic nie jadła przez cały dzień. Wyciągnęła kolejną zapałkę i zapaliła ją. Nikły płomyk wydobył na wierzch jej umysłu wyobrażenie pachnącej, rumianej pieczonej kaczki. Cholera – zaklęła pod nosem – kiedy myślę o jedzeniu to jestem jeszcze bardziej głodna. Zapałka wypaliła się prawie do końca lekko parząc drobne palce. Już wyciągała trzecią kiedy parę metrów od siebie usłyszała dziecięcy głos. Cześć. Nie baw się ogniem. To bardzo niebezpieczne i będziesz sikać w nocy. Dziewczynka podniosła głowę i zobaczyła może dziesięcioletniego dziwnego chłopca okutanego w zielony płaszcz szalik i czapkę z pomponem. Prawdę mówiąc wyglądał jak lamus. Przybysz przyglądał się jej cielęcym i tępym spojrzeniem. Na jego dziwnie martwej twarzy gościł uśmiech kretyna. Poza tym jest bardzo niezdrowo chodzić w taką pogodę bez butów. Można dostać nawet zapalenia płuc – z emfazą dodał dziwny chłopiec. No co ty nie powiesz? – ironicznie zapytała dziewczynka. Tak. Naprawdę. Prawdę mówię – ciągnął tamten zupełnie nie wyczuwając ironii. Zobacz na mnie. Mam buciki wyłożone cieplutką króliczą skórką. Dlaczego ty nie masz bucików? Dlaczego twoi rodzice nie dali ci bucików – zapytał z denerwującą naiwnością w głosie. Może dlatego, że ich na to nie stać… – odpowiedziała dziewczynka ponurym głosem. No to niech wezmą kredyt i zmienią pracę – rzucił Pinokio z miną znawcy prawideł ekonomii. Albo ty idź do jakiejś pracy. Bez pracy nie ma kołaczy… Co ty pierdolisz gościu! Dziewczynka wybuchnęła złością. Mam sześć lat i myślisz, że gdziekolwiek przyjmą do pracy sześcioletnie dziecko? Poza tym nie wiem czy wiesz, ale ja mam pracę. Przez cały dzień próbuję sprzedać te zakichane zapałki – dziewczynka pomachała paczką przed sobą – ale żaden z tych burżujskich bubków nawet nie raczył na nie spojrzeć. Więc oszczędź mi twoich głodnych kawałków pacanie jeden. A propos głodnych kawałków – dodała zaraz – to pewnie nic cię to nie obejdzie, ale nie jadłam przez prawie cały dzień, bo nie stać mnie obecnie nawet na kawałek chleba. Skoro nie masz chleba to dlaczego nie jesz ciastek – odpowiedział bezczelnie Pinokio. Dziewczynka wybałuszyła na chłopca oczy. Jak można być aż tak odklejonym od rzeczywistości. Co to za baran? Pomyślała. Zobacz – Pinokio ciągnął dalej swój żałosny wywód – Ja na przykład mam tutaj paczkę smacznych pierniczków – pajac wyciągnął ciastka z kieszeni płaszcza. Dziewczynce ślina napłynęła do ust. No to daj chociaż jednego – cicho zaproponowała. O nie, to prezent dla mojego tatusia – Pinokio odpowiedział sucho i schował łakocie do kieszeni. Kim ty w ogóle jesteś pajacu jeden – z nienawiścią w głosie wysyczała dziewczynka… Jestem Pinokio i faktycznie jestem drewnianym pajacykiem ożywionym mocą Dobrej Wróżki. A ty jak się nazywasz? Nadieżda Krupska – powiedziała dziewczynka pierwsze wymyślone naprędce imię i nazwisko. Pinokio dalej perorował swoje mądrości, ale dziewczynka już go nie słuchała. Opadła z sił i nadziei w ludzkość. Jednak coś nie dawało jej spokoju i kołatało w jej umyśle. Czekaj – weszła chłopcu w słowo – mówiłeś, że kim jesteś? Jestem Pinokio. Drewniany pajacyk – odpowiedział z uśmiechem. Drewniany pajacyk – pomyślała dziewczynka mrużąc oczy… Dyskretnie wymacała leżący na ziemi trzonek toporka… Wyklęty powstań ludu ziemi – zaintonowała podrywając się nagle z miejsca…
Następnego dnia stary Gepetto z niepokojem w sercu przemierzał ulice miasta. Musiało stać się coś złego. Pinokio nie wrócił wczorajszego dnia do domu ani przed zapadnięciem zmroku, ani w nocy, ani nawet dzisiejszego ranka. Biedny staruszek przez całą noc nie spał i czuwał oczekując na powrót ukochanego pajacyka. No gdzie się podziewasz ty niesforny urwisie – Gepetto wymamrotał pod nosem. Okolica była rozświetlona styczniowym porannym słońcem. Lekki mróz szczypał w policzki. Na ulicy tabuny przechodniów z uśmiechem na twarzach świętowało nadejście nowego roku składając sobie nawzajem życzenia zdrowia i szczęścia. Ale staruszkowi nie było do śmiechu. Naprawdę martwił się o swojego drewnianego chłopca. Takie sytuacje nie zdarzały się często. Pinokio, chociaż urwis to jednak od jakiegoś czasu stał się bardziej posłuszny i nie przyprawiał staremu takich zmartwień jak na początku. Jest! – zawołał Gepetto dostrzegając charakterystycznie ubraną postać wyłaniającą się jakieś dwieście metrów od niego z zaułka między kamienicami. Staruszek przyśpieszył kroku z trudem przeciskając się przez ciżbę. Po jakimś czasie dogonił, jak mu się zdawało, swojego umiłowanego pajacyka. Położył mu obie dłonie na ramionach. No jesteś mój Pinokio – krzyknął z ulgą w głosie. Dlaczego nie wróciłeś przed zmrokiem. Rzekomy Pinokio odwrócił głowę. Spierdalaj stary oblechu – odpowiedziała mała, wyraźnie ludzka postać wyswobadzając się z uścisku staruszka. Gepetto struchlał. To nie Pinokio, to jakaś podobnie ubrana dziewczynka – z rozczarowaniem skonstatował staruszek. Stał teraz jak głupi wodząc wzrokiem za oddalającym się dzieckiem. Coś go tchnęło. Udał się w powrotną drogę i skręcił w zaułek, z którego wychynęła wcześniej mała wzięta przez niego za Pinokia. Dotarł do jego końca. W zacienionym przez mury kamienic miejscu dogasało małe ognisko pełne tlących się jeszcze kawałków węgla drzewnego. Poza tym okolica była pusta i martwa. W popiele dostrzegł kilka drucianych haczyków i kółek, które skojarzymy mu się przez moment z zawiasami, na których zamocowane były kończyny marionetek. Gepetto zaraz zdusił natrętną i przerażającą myśl płynącą z najmroczniejszych rejonów jego umysłu. Rozejrzał się z trwogą w sercu. Jednak Pinokia nigdzie nie było…

14 komentarzy

  1. Co to jest z jakiego to cyklu? i jak idzie ta piosenka przeklęty powstań ludu ziemi? w jakubie wędroyczu słyszałem fragment.

  2. Znam taki cykl. Nawet na naszym blogu recytowałam Czerwonego Kaptutka w podobnej konwencji.
    WIęc chyba nie Ty to napisałes, uśmiech.

  3. No bo to takie… fajne jest. 😀 Wydaje mi się, że Waldki to jednak nieco niższy poziom.

  4. No!
    Już miałem pytać, czy cóś napiszesz i rozpieścisz nas w te święta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink