Waldek IV Życzenie

Paweł Gaciak powoli wcisnął pedał gazu. Stacjonarny silnik marki Andoria zamontowany w samodziałowym traktorku leniwie wkręcił się na wyższe obroty i bardzo powoli zaczął ciągnąć przyczepkę wyładowaną po brzegi ściętymi gałęziami. To był już ostatni kurs. Przez ostatnie trzy dni Gaciak uwijał się jak w ukropie rąbiąc i zwożąc na własne podwórko drewno z powalonych przez ostatnią wichurę pięciu brzóz. Las, z którego Paweł zwoził wiatrołomy co prawda nie należał do niego, ale co tam. Kto pierwszy, ten lepszy. Wyjechał z gęstwiny młodnika na polną drogę. Ciągniczek samoróbka popularnie zwany Esiokiem z wielkim trudem dawał radę holować przeładowaną przyczepkę. Paweł zamyślił się. Przydałby się nowy ciągnik na gospodarstwie, bo ta popychawka niedługo wyzionie ducha. Niestety o nowym sprzęcie mógł tylko pomarzyć. Jego prywatny budżet świecił pustkami i żaden bank nie dałby mu kredytu nawet na zakup wrotek. Dopiero niedawno spłacił ostatnią ratę surowej kary pieniężnej za aferę z czołgiem T-34. Sam czołg też oczywiście został zarekwirowany. Remont domu pochłonął całą resztę finansów. Ech… Ciężkie życie… A pomyśleć, że to przez tych dwóch zapijaczonych debili… Paweł zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, aż zbielały mu kostki palców. Dojechał w końcu do swojego obejścia. Zaparkował ciągnik obok drewutni, zgasił silnik traktorka i zajął się wyładunkiem ściętych gałęzi. Był gdzieś w połowie roboty kiedy usłyszał gwar swobodnej rozmowy dochodzącej od polnej drogi biegnącej w kierunku lasu. Zeskoczył z przyczepki, cicho podkradł się pod płot i dyskretnie wyjrzał zza ogrodzenia. Polną drogą, niedbałym i wyluzowanym krokiem szli Waldek i Gałązka. Gałązka ciągnął za sobą metalowy wózek na złom z kołami od Komara, na którym spoczywał szpadel i parę puszek taniego piwa. Oboje zresztą raczyli się nim przy okazji dość głośno rozmawiając. Ta historia znana jest w naszej rodzinie, mówię ci – perorował Waldek. Mój dziadek pędził bimber, tak jak ty, rozumiesz? No i jeszcze pamiętam jak byłem małym szczylem to dziadek chwalił się, że kiedyś tam, w latach pięćdziesiątych chyba zakopał gdzieś całą beczkę tego bimberku. Potem niestety dziadkowi coś się z głową stało i stracił pamięć, aż umarł, rozumiesz? No rozumiem – odparł Gałązka – a ty oczywiście wiesz gdzie ta beczka jest zakopana? Jakbyś zgadł – Waldek uśmiechnął się tajemniczo. Porządkowałem strych i znalazłem tam kupę książek. Wiesz, takich starych, jakieś podręczniki, broszurki partyjne i tego rodzaju makulaturę. Myślę, do pieca pójdzie na podpałkę. Ale z ciekawości zacząłem przeglądać. No i na okładce jednej książki było napisane pismem dziadka. Beczka zakopana pod dębem, tym znanym dziesięć kroków dokładnie w kierunku południowym. No fajnie. I oczywiście wiesz jakie to konkretnie drzewo? – Gałązka wyartykułował swoje wątpliwości. No to jasne, że chodzi o dąb na polanie w lesie. To jedyny dąb w tych lasach, rozumiesz? Jakimś cudem nie ma tam innych dębów, a ten jeden ma chyba ze trzysta lat. Musiało dziadkowi chodzić o ten konkretnie dąb. Zresztą niczym nie ryzykujemy. Nie będzie beczki, to nie będzie. Ale jak tam jednak jest to po tylu latach w beczce będzie najprawdziwsza starka. Kusisz, kusisz – uśmiechnął się Gałązka. Po tylu latach to będzie… Obaj kompani oddalili się już na tyle, że Gaciak nie usłyszał dalszych słów. Ciekawe, ciekawe… Co te barany kombinują? Gaciak wrócił do rozładunku, jednak natrętne myśli ciągle huczały mu w głowie. W końcu ciekawość wzięła górę. Gaciak zeskoczył z przyczepki i udał się w kierunku domu. Drewno nie zając, rozładuję wieczorem. A przydałoby się zobaczyć co te buce znajdą. Po krótkiej chwili wyszedł objuczony w wojskową kostkę, do której zapakował rosyjską lornetkę kupioną na targu. Zamknął drzwi, a klucz umieścił pod wycieraczką. Przeskoczył niski płot i udał się śladem dwóch znienawidzonych sąsiadów. Skradał się jak rasowy komandos, chociaż od Gałązki i Waldka dzielił go dobry kilometr. Bał się jednak zdemaskowania. Przyśpieszył kroku dopiero wtedy kiedy obaj weszli w gęsty młodnik. Po krótkim biegu Gaciak również dopadł ściany lasu i zagłębił się w gęstwinę. Znanymi sobie skrótami udał się w kierunku polanki, na której środku rósł ów słynny dąb. Znalazł się na miejscu chwilę przed dwoma kolegami. Ukryty za gęstymi krzakami jałowca miał dobre pole do obserwacji sam jednocześnie pozostając niezauważonym. Gałązka i Waldek podeszli do drzewa. No i jesteśmy na miejscu, daj kompas – powiedział Waldek. Gałązka wyjął z kieszeni mały, harcerski kompas i wręczył kumplowi. Waldek ustawił się dokładnie na południe, oparł o drzewo i zaczął iść głośno licząc kroki. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. To tutaj, podaj szpadel – rzekł Waldek stając w miejscu. Gałązka podał narzędzie koledze. Ten splunął w dłonie, zatarł je i zabrał się do dzieła. Kopał dobre dwadzieścia minut. Dół sięgał mu niemal do pasa, ale upragnionej beczki jak na złość nie mógł się dokopać. Może spróbuj delikatnie w lewo – zasugerował Gałązka. Waldek otarł pot z czoła i zabrał się do poszerzania wykopu. Coś lipa z tą beczką chyba – zasmucił się Gałązka. W tej samej chwili szpadel zazgrzytał o coś twardego. Jest coś! – krzyknął Waldek i począł delikatnie odsuwać miękką ziemię rękami. Po chwili wyszedł z wykopanej dziury trzymając w lewej ręce szpadel, a w drugiej utytłaną w brudnej ziemi zakorkowaną butelkę. Tylko tyle? – zdziwił się Gałązka. Góra urodziła mysz. Miała być cała beczka, a jest tylko butelka. Jeszcze się pewnie okaże, że z wodą, a nie bimbrem. Cicho siedź – obruszył się Waldek. Spojrzał przez brudne szkło w kierunku słońca. W środku jest jakiś papier i jeszcze coś. List w butelce to się chyba do morza wrzuca – stwierdził Gałązka. Otwórz, zobaczymy co to. Waldek utrącił szyjkę butelki o szpadel i wydobył z wnętrza pożółkły papier i niebieskie szkiełko. Rozwinął kartkę i zaczął czytać. „Ukryliśmy niebieski koralik spełniający rzyczenia, rzeby nie wpadł w ręce złej czarownicy Filomeny. Karolcia i Piotr” Tekst tył zapisany koślawymi dziecięcymi kulfonami i pełen był błędów ortograficznych. No i co? – zapytał Gałązka. No i jajco. Jakieś dzieci się kiedyś bawiły i to zakopały. – stwierdził beznamiętnie Waldek. W każdym razie z beczki nici. Schował koralik do kieszeni, resztki szkła i list wrzucił do wykopu i zaczął zasypywać dziurę. Kiedy skończył rzucił szpadel na wózek i sięgnął po puszkę piwa. Dupa, dupa, dupa – wycedził przez zęby i pociągnął długaśny łyk prosto z puszki. No ale przynajmniej masz niebieski koralik spełniający życzenia – zaśmiał się Gałązka. Może masz jakieś? Waldek spojrzał na swój ubłocony dresik. Tak, mam. Chcę nową czapeczkę z daszkiem, podkoszulek Adidasa, dżinsy Levisa i buty Nike – odciął się Waldek. No nie denerwuj się. Nie ma, to nie ma. Sam powiedziałeś, że niczym nie ryzykujemy. Chodź, przejdziemy się po lesie, pospacerujemy wzdłuż jeziorka i wrócimy z tyłu wsi. Waldek milcząc chwycił dyszel wózka i oboje udali się w drogę. Ukryty za krzakami Gaciak bardzo dobrze widział i słyszał całą sytuację. Motyw z koralikiem też jakoś kojarzył. Faktycznie chyba była taka dziecięca książka. Stara chyba coś nawet dzieciakom czytała wieczorem. Więc chyba naprawdę tę butelkę jakieś dzieci zakopały podczas zabawy. W każdym razie postanowił nadal śledzić Waldka i Gałązkę. Niestety chcąc nadal pozostać niezauważonym musiał zatoczyć duży łuk, gdyż droga do jeziorka charakteryzowała się dosyć rzadkim drzewostanem. Jeziorko zwane przez miejscowych Głębinką znajdowało się prawie w centrum lasu. Faktycznie było dość głębokie. Jednak charakteryzowało się w miarę czystą wodą i w okresie letnim stanowiło nie lada atrakcję dla miejscowej młodzieży. Paweł Gaciak zatoczył duży łuk skradając się na granicy gęstszego lasu. Kiedy znajdował się jakieś dwieście metrów od jeziora wyciągnął z plecaka lornetkę, położył się na mchu i począł lustrować brzegi akwenu porośnięte trzciną. Po chwili zlokalizował śledzonych kompanów. Wyostrzył obraz i omal nie wypuścił lornetki z rąk. Ujrzał bowiem Waldka, który trzymał w ręku… czapeczkę z daszkiem, podkoszulek z logiem Adidasa, parę dżinsów i sportową parę butów. Ja pierdolę – Gaciak rzucił bluzgiem pod nosem. Skąd on to ma? Niemożliwe… Wypowiedział życzenie pod tym dębem, a teraz trzyma w ręku nowe ubranie… Tymczasem oboje kompanów z zamyśleniem kontemplowało znalezisko. Mówisz i masz – stwierdził Gałązka. Ten koralik faktycznie działa. Przestań – zgasił go Waldek skupiając wzrok na kocu, z którego wcześniej podniósł znaleziony ubiór. Przecież gołym okiem widać, że te ciuchy ktoś tu zostawił. Pewnie poszedł popływać, rozebrał się wcześniej na brzegu i zaraz tu wróci. Trzeba być ostatnim gnojem żeby mu ubranie zakosić. To mówiąc odłożył wszystko na koc, klepnął Gałązkę w ramię i oboje udali się nieśpiesznie w dalszą drogę. Obserwujący całą sytuację Gaciak nie mógł wyjść ze zdziwienia. Jak to
? Nie wzięli tych ubrań? A to wybredne mendy. Odczekał jeszcze chwilę i w kilkunastu skokach dopadł wcześniej obserwowanego miejsca. Podniósł buta. Faktycznie oryginalne Nike. Spojrzał na tył spodni. Levi Strauss – przeczytał w myślach. Koszulka Adidas… Tylko dlaczego nie zabrali??? Może nie ten rozmiar? Na mnie w każdym razie wszystko pasuje – stwierdził Paweł sprawdziwszy metkę spodni i numer butów. Otworzył plecak i wrzucił do środka zdobyczny ubiór. Następnie udał się w ślady swoich zapiekłych wrogów. W tym samym momencie Waldek i Gałązka obeszli prawie połowę jeziorka i skręcili w leśną drogę przeciwpożarową prowadzącą w kierunku wsi. Mimo porażki w poszukiwaniu beczki okowity nastrój mieli nawet wesoły. Gałązka cichutko gwizdał przez zęby. Waldek wyciągnął z kieszeni niebieskie szkiełko i zapatrzył się weń. No ciekawe czy faktycznie jakaś moc drzemie w tym kawałku szkła? – zapytał sam siebie. Nie wiem, może wypowiedz życzenie i sprawdzimy – od niechcenia podpowiedział towarzysz. Dobra, to skoro nie mamy wódki to niech chociaż zagrycha będzie – zażartował Waldek. Ukryty za drzewami Paweł zachichotał cicho. Skąd idioto zagrycha w lesie? Ogórki czy śledzia się spodziewasz? Moment później Gałązka wskazał Waldkowi kępę młodych sosenek. Patrz, ile maślaków. Mówiłem ci, mówisz i masz – uśmiechnął się pod nosem. Skręcili w kierunku drzewek i zaczęli zbierać grzyby. Maślaki, borowiki, rydze, nawet kania się znalazła – zachwycał się Waldek. Załadowali znalezione grzyby na wózek zapełniając jego dno. Postali jeszcze chwilę na drodze wymieniając jakieś zabawne uwagi. W końcu powlekli się w dalszą drogę. Obserwujący te scenę Gaciak gryzł ze złości palce. Niemożliwe, niemożliwe. Wypowiedział życzenie i teraz ma pełno grzybków na zagrychę. Ten pieprzony koralik faktycznie chyba działa! Dlaczego to te dziady go znalazły? Przecież ja bym go lepiej wykorzystał. Waldek i Gałązka powoli robili krok za krokiem. Zbliżali się do skrzyżowania z tak zwaną białą drogą, która prowadziła bezpośrednio do wsi. Humor dopisywał obojgu. Maślaki i rydze do zalewy octowej na zagrychę, a kanie w panierce z bułki tartej – planował Waldek. Gałązka wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę „Klubowych”. Wyjął papierosa i poczęstował Waldka. A ogień masz – zapytał poczęstowany kompan umieszczając szluga w kąciku ust. Gałązka wyciągnął z kieszeni paczkę zapałek. Otworzył i jął szukać niewypalonej zapałki. No jasna cholera, wszystkie wypalone – stwierdził nerwowo. To po cholerę wypalone wkładasz do pudełka – zapytał Waldek. Żeby nie śmiecić. Nie wymądrzaj się tylko zrób użytek z koralika – parsknął Gałązka. Waldek zachichotał cicho. No dobra. Koraliku, prosimy cię o ogień do szlugów – krzyknął na całe gardło. Czający się jakieś dwadzieścia metrów za nimi Paweł Gaciak pomyślał, że jeżeli naprawdę zdobędą ogień to będzie to niezbity dowód na działanie magicznego artefaktu. Waldek i Gałązka doszli w końcu do skrzyżowania z białą drogą. Znajdowała się tam stara murowana kapliczka z obrazem Matki Boskiej, przy której starsze parafianki zwykły odprawiać nabożeństwa majowe. Nawet teraz, mimo, że był koniec sierpnia znajdował się przy niej bukiet świeżych kwiatów i… płonący znicz. No, co za szczęście – westchnął Waldek. Nie szczęście, tylko magiczne szkiełko – powiedział niby to poważnie Gałązka. Oboje odpalili swoje papierosy od płomienia, zaciągnęli się, przyklęknęli na kolano i żegnając się ruszyli do wsi. Gaciak prawie zemdlał widząc obłoki dymu papierosowego wydychane z waldkowych i gałązkowych płuc. Muszę, muszę za wszelką cenę zdobyć ten cholerny szklany paciorek – zaprzysiągł w duchu. Waldek rzucił niedopałek papierosa na żwir i przydeptał piętą. No to teraz ostatnie życzenie… -, powiedział do trzymanego w palcach błękitnego szkiełka – Popaliliśmy, grzybki na zakąskę mamy, to przydałoby się coś małego wypić – Waldek wypowiedział życzenie, a chwilę po tym Gałązka schylił się po coś leżącego na drodze wśród kamieni. Dycha!, ktoś dyszkę zgubił – krzyknął z radości Waldek. Dziękuję ci Koraliku kochany – roześmiał się Gałązka. Starczy na siedem eksportowych – szybko przeliczył. No to pełnia szczęścia – krzyknął Waldek jednocześnie rzucając szklany paciorek za siebie. Co ty robisz – zapytał zaskoczony Gałązka? A po co mi ten badziew? Chyba nie wierzysz w jakieś tam czary? No w sumie nie – odparł kompan. Jakby się tak zastanowić to nie dziwne, że jak jest ciepło to ludzie w jeziorku pływają i ciuchy na brzegu leżą. Grzyby w lesie zawsze były. Znicz pod kapliczką to nic dziwnego, a pieniądze na ulicy może każdy znaleźć. Oboje ryknęli szczerym śmiechem…
Paweł Gaciak nie wierzył własnemu szczęściu. Zamrugał oczami, jednak uzbrojone w lornetkę oczy dobrze widziały spadający na ziemię za dwoma obwiesiami niebieski koralik. Odczekał aż znikną za zakrętem i w te pędy rzucił się na drogę w miejsce gdzie spodziewał się odnaleźć szkiełko. Po prawie godzinnych poszukiwaniach wrzasnął triumfalnie. Trzymał w palcach wyrzucony niefrasobliwie przez Waldka przedmiot. Ucałował lśniącą powierzchnię i ostrożnie umieścił szklaną kuleczkę w kieszeni. To teraz będę królem życia – rzekł i zaczął zastanawiać się nad pierwszym życzeniem. Przypomniał sobie swoje poranne zmagania z oporną materią Esioka. Tak… Kochany koraliku, proszę cię o nowy ciągnik – wypowiedział namaszczonym tonem pierwsze życzenie. Był w doskonałym nastroju. Ani odrobinę nie wątpił w to, iż jego życzenie się spełni. I rzeczywiście. Kiedy doszedł do granicy lasu jego oczom ukazał się nowiutki Ursus C-360. Stał sobie po prostu na polu przy lesie. Gaciak nawet się nie zdziwił. Przyjął ten fakt jako coś zupełnie oczywistego. Wdrapał się do kabiny, przekręcił kluczyk tkwiący w stacyjce i uruchomiwszy silnik pojechał w kierunku wsi. Postanowił trochę pojeździć i nacieszyć się nowym sprzętem.
Waldek i Gałązka podeszli pod wiejski sklep prowadzony przez Maronia. Przy wejściu na ławeczce wygrzewał chude łydki stary Galambosz. Staruszek dobiegał dziewięćdziesiątki, jednak jak na swój wiek był wyjątkowo żwawy i mimo podeszłego wieku lubił od czasu do czasu strzelić sobie piwko. Waldkowi zaświtała myśl. Gałązka, daj no tę dychę, mam pomysł. Ten podał banknot koledze, który zakupiwszy parę piw dosiadł się do staruszka. Dzień dobry panie Galambosz, napije się pan piwka? Ano pewnie, nie odmówię – zaśmiał się dziadek. Waldek grzecznie otworzył puszkę i podał staruszkowi. Bo w zasadzie mam do pana pytanie, panie Galambosz. Pan znał mojego dziadka? – zapytał uprzejmie Waldemar. Ano znałem, znałem. Bardzo dobrze znałem. Byliśmy nawet dobrymi przyjaciółmi – Galamboszowi wezbrało się na wspominki. Bo mam nietypowe pytanie… Nie pamięta pan może żeby mój dziadek wspominał coś o jakimś słynnym dębie? Starzec zastanowił się chwilę. To musi chodzić o ten dąb na waszym podwórku… – powiedział cicho. Tak. Na waszym podwórku za stodołą. Ale tam nie ma żadnego dębu – zaprotestował Waldek. Nie ma, bo twój ojciec go ściął jeszcze przed twoimi urodzinami. Piorun w niego trafił i zapalił, to go twój ojciec ściął. Ale…- Waldek zaciął się, bo w tej chwili przypomniał sobie duży, zmurszały pień wystający z ziemi za stodołą. A dlaczego ten dąb był według mojego dziadka słynny – Waldek dalej podpytywał. Haha, bo twój ojciec został pod nim spłodzony – zachichotał Galambosz. Twój dziadek wziął twoją babkę opartą o pień tego dębu. Pół wsi słyszało jak się darła, hehe. Kupa śmiechu była. Zaczerwieniony Waldek bąknął słowa podziękowania i pożegnawszy się ruszył wraz z Gałązką do chałupy.
Paweł Gaciak pogwizdywał wesoło. Nowiutka „sześćdziesiątka” prowadziła się wspaniale. Jestem królem życia!!! – krzyknął przez otwarte okno. Zdążył się przebrać w znalezione spodnie, koszulkę, buty i czapeczkę. Jechał środkiem gminnej drogi. Na szczęście nie było ruchu. W oddali dostrzegł policyjnego poloneza. Drogi koraliku, chcę żeby policja była na moje osobiste usługi – chytrym tonem wypowiedział życzenie. Zatrzymał się przy radiowozie, wyskoczył z traktora i rozkazującym tonem odezwał się do osłupiałych policjantów. Słuchajcie mnie, macie natychmiast aresztować Waldemara Gumiaka i Antoniego Gałązkę mieszkających pod adresem… To moje ubranie, poznaję – wrzasnął ktoś trzeci. Gaciak dopiero teraz dojrzał siedzącego w otwartych drzwiach na tylnym siedzeniu trzęsącego się z zimna faceta w kąpielówkach z narzuconym na ramiona kocem. Tak, poszedłem panowie popływać w Głębince, a kiedy wróciłem to na kocu nie było moich ubrań. To na pewno moje ubrania. Zresztą w tylnej kieszeni mam dowód osobisty. Hmm, co pan na to? – policjant zapytał Gaciaka. Czy to pana ubranie? Tak. Moje – odparł zgodnie z prawdą Gaciak. A skąd je pan ma
? kontynuował posterunkowy. Waldek i Gałązka wykopali niebieski magiczny koralik spełniający życzenia. Waldek zażyczył sobie nowej czapeczki, koszulki Adidasa, dżinsów Levisa i butów Nike. No i koralik spełnił jego życzenie, ale ta świnia pogardziła prezentem, no to ja wziąłem te ubrania – Gaciak zaczął wyjaśniać z obłędem w oczach. Jego źrenice były rozszerzone, a w oczach widać było szaleństwo. Policjanci spojrzeli zdziwieniu po sobie. A co pan ma w takim razie w tylnej kieszeni? – zapytał drugi z policjantów. Paweł sięgnął do tyłu i ze zdziwieniem wyciągnął z kieszeni dowód osobisty na nazwisko Wojciech Bączek. Mówiłem! To mój dowód – wrzasnął pechowy pływak. Ten złodziej skradł moje ubranie!!! Nie!!! To prezent od koralika – uparcie twierdził Gaciak. W tym czasie zaskrzeczała radiostacja. Uwaga, uwaga. Do wszystkich patroli. Skradziono ciągnik marki Ursus C-360. Numer rejestracyjny… Policjant szybko porównał numery na tablicy maszyny z podanymi przez dyspozytora. A ten traktor to też pana? – zapytał pierwszy z policjantów, podczas gdy jego partner zaczął dyskretnie zachodzić Gaciaka od tyłu. Tak!!!! Poprosiłem koralika o nowy ciągnik i go dostałem!!! Jestem królem życia!!! Aresztujcie Waldkai Ant… – Gaciak przestał bełkotać w momencie kiedy funkcjonariusz zaszedłszy od tyłu powalił go na ziemię zakładając przy tym kajdanki na jego nadgarstki. Drugi policjant natychmiast dopadł radiostacji. Wzywam posiłki i karetkę pogotowia. Agresywny mężczyzna, prawdopodobnie naćpany albo chory. Nie!!! Koraliku, pomocy!!! – wrzeszczał Gaciak, podczas gdy policjant usiłował przytrzymać jego wierzgające nogi.
Łopata głucho zadudniła o klepki beczki. Waldek odliczył wcześniej dokładnie dziesięć kroków na południe od pniaka. Oboje z Gałązką delikatnie odgarnęli z ziemi poczerniałą ze starości, ale dobrze zakonserwowaną beczkę. W końcu z okrzykiem triumfu wydobyli z wykopu i potoczyli w kierunku waldkowej chałupy.
Ordynator oddziału psychiatrii w szpitalu wojewódzkim profesor Czubowski pochylił się nad papierami. I co pan o tym sądzi panie kolego? Doktor Kaftan przechadzał się po gabinecie. Nowy pacjent, niejaki Paweł Gaciak. Myśleliśmy na początku, że to typowy kleptoman. Ukradł ubrania pozostawione przy brzegu jeziora przez pływaka, potem przywłaszczył sobie ciągnik, który właściciel postanowił wypróbować po zakupie i pojechał nim do lasu, a gdy poszedł w krzaki za potrzebą, to w tym czasie nasz pacjent wsiadł do kabiny i odjechał. Niestety objawy wskazują na silną psychozę. Pacjent ma realne przekonanie o jakiejś magicznej mocy jakiegoś koralika spełniającego życzenia. Na razie zastosowaliśmy leki uspokajające i przypięcie pasami do łóżka. Dobrze – mruknął ordynator. Proszę informować o dalszych poczynaniach.
Dzień miał się ku końcowi. Zachodzące słońce barwiło horyzont na czerwono. Siedzący na ławeczce przy domu Waldek i Gałązka trwali w przyjemnym błogostanie. Na rozłożonym turystycznym stoliczku leżały dwie musztardówki wypełnione po brzegi szlachetnym, starzonym przez czterdzieści lat w dębowej beczce alkoholem. Na talerzu obok spoczywały ostatnie dwie grzanki ze smażonymi grzybami leśnymi. A tak w sumie to dlaczego wyrzuciłeś ten koralik? – zapytał w końcu Gałązka. A po co mi on? Już ci mówiłem. Nie wierzę w moc takich koralików – odpowiedział Waldek. A jak chcesz to mam coś lepszego. Studnię życzeń – Waldek wskazał własną studnię w rogu podwórka. Ona spełnia życzenia? – zdziwił się Gałązka. Spełnia, nie spełnia… czy to ważne? Zawsze możesz wypróbować – uśmiechnął się. Gałązka wyciągnął z kieszeni dwa grosze, podszedł do cembrowiny i wrzucając monetę do środka wypowiedział życzenie. Chciałbym żeby Paweł Gaciak wreszcie przeżył jakąś erotyczną męsko męską przygodę, bo coś nerwowy ostatnio chodzi. Oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
Zapadła noc. Pucułowaty pielęgniarz wszedł do Sali chorych. Zbliżył się z uśmiechem do śpiącego Pawła Gaciaka. No jaki śliczny chłopiec, jaki piękny – zapiszczał falsetem. Paweł ocknął się w tym momencie i wybałuszył oczy. No już, już. Nie bój się przystojniaczku. Jutro do ciebie przyjdę – zaświergotał pielęgniarz i pocałował Gaciaka w policzek. AAAAAAA!!!!!! – Straszny krzyk poniósł się po oddziale. Drzemiący na dyżurze doktor Kaftan uniósł powiekę. Trzeba będzie zwiększyć dawkę leków – pomyślał i chwilę po tym zasnął na nowo.

14 komentarzy

  1. Dobre. Tylko tam gdzie jest oboje, powinno być obaj. Do dwuch mężczyzn pisze się obaj, do dwuch kobiet: obie, a do kobiety i mężczyzny: oboje.

  2. Wiesz Mariusz, chodzi o to byy zebrać ludzi, bazarek pewnie też by się znalazł i potrzebne haty i pomieszczenia. Mógłby być z tego niezły serial.

  3. Mi przyszedł do głowy inny pomysł, a jakby gdy już wszystko dopieścisz do końca zebrać ludzi i całość odcinek po odcinku umieścić na Youtube? Gdybyy to wypaliło to mógłby być hit, no ale wiem marne szanse.

  4. Heh, w sumie zapomniałem o tym pilipiukowym opowiadaniu. Ale odświeżyłem sobie. Faktycznie ostatnia scena z psychiatryka leciutko podobna, ale że żywcem spisana to gruba przesada…

  5. Oj, przedprzedostatnia scena, to jakbyś żywcem z opowiadania "Głowica" z pierwszej części Wędrowycza spisał. No tu już żeś przesadził.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink