Waldek III Przebudzenie

Napisane tym razem dzisiaj. W wolnym czasie i z nudów.

Ile? Chyba cię popieprzyło stary fajfusie – kierowca skrzyniowego Żuka wyładowywał swoją frustrację na starszym, łysawym pracowniku zbierającym opłatę targową od wjeżdżających kupców. Ten jednak stał ze stoickim spokojem i flegmatycznym , acz konkretnym głosem po raz któryś z kolei żądał zapłaty za placowe. Jak co środę wypadał dzień dyszla. Pomimo bardzo wczesnej godziny Plac handlowy pękał w szwach. Na dodatek była to środa przed Świętami Wielkanocnymi, co powodowało jeszcze większe zagęszczenie, zarówno kupujących jak i handlarzy. Tradycyjnie targowisko posiadało trzy strefy. Część rolno-spożywczą, gdzie obok zwykłych bud z wszelakim jedzeniem stały poukładane na i obok siebie klatki z różną gadziną hodowlaną. Kury, kaczki, gęsi, indyki, małe warchlaki wydawał z siebie swojsko brzmiącą kakofonię odgłosów rodem z wiejskich obejść. Druga część targowiska opanowana była przez sprzedawców wszelakiej odzieży. Można więc się było tutaj ubrać od stóp do głów. Na łóżkach polowych, w namiotach handlowych lub po prostu na maskach samochodów leżały lub wisiały przeróżne płaszcze, kurtki, spodnie, skarpety, dresy, sukienki, spódnice, , czapeczki bejsbolówki z logotypami amerykańskich drużyn NBA, buty sportowe, bielizna damska, oraz czego tylko dusza zapragnie. Trzecia, największa obszarowo strefa należała do wszystkich, którzy nie mieścili się w dwóch wcześniejszych kategoriach. Na odkrytych pakach skrzyniowych Starów prezentowały się meble, sprzedawców kaset magnetofonowych puszczających szlagiery disco polo z wysłużonych jamników można było usłyszeć z daleka. Drobni handlarze schwarzmydłem i starzyzną zachwalali stare bagnety, okolicznościowe monety i medale, zabytkowe zegarki i innego rodzaju barachło, które w oczach prawdziwego kolekcjonera mogłoby wzbudzić najwyżej uśmiech politowania. Wśród przekupniów sporą część stanowili przybysze z Azji i krajów WNP, którzy oferowali smętnie snującym się klientom całą masę elektroniki, narzędzi elektrycznych, okularów przeciwsłonecznych, rosyjskiego sprzętu sportowego i wędkarskiego. Na turystycznym stoliku młody Rosjanin prezentował kilka wiatrówek. Parę metrów dalej dwie kobieciny w podeszłym już wieku oglądały pokazy dość wesołego faceta prezentującego superświetną tarkę do warzyw i owoców …i drogie panie, raz, dwa, trzy cztery i marchewki na surówkę od cholery. Nie muszę chyba dodawać, że ostrza w tej cudownej tarce wykonane są z najlepszej nierdzewnej stali z dożywotnią gwarancją… nawijał sprzedawca, który ewidentnie marnował się w tej pracy, bo jego bajera była jakby żywcem wyjęta z niezłych kabaretów. Wąskimi alejkami handlowymi przechadzał się nieśpiesznie wysoki chudzielec, który raz po raz powtarzał stłumionym i monotonnym głosem słowa spirytus i papierosy. Kontrabandy przecież nie można było ot tak wyłożyć na stoisku. Na zapchany prawie po brzegi parking wjechał czerwony Fiat 125p. Zatrzymał się z piskiem zużytych klocków hamulcowych na jednym z nielicznych już wolnych miejsc. Z jego wnętrza powoli wysiedli Gałązka i Waldek. Udali się ku wejściu na plac. To co, godzinka czasu i pod zapiekaną? – zaproponował Gałązka. Niech będzie – zgodził się kumpel i oboje rozdzielili się wchodząc w tłum kupujących. Jakąś godzinę z hakiem później obaj siedzieli na drewnianych skrzynkach po owocach obok przyczepki Niewiadów zajadając się zapiekankami popijając przy tym trochę zbyt ciepłe piwo z plastikowych kubeczków. Kupili co mieli kupić. Waldek stał się bogatszy o nowe dżinsy i sportowe buty marki Adios. Gałązka dumnie dzierżył dresową bluzę i kilka par białych skarpetek. W przypływie chwili kupił jeszcze naklejkę na zderzak z groźnie brzmiącym napisem „Ni kradnij. Samochód mafii”, którą zamierzał przykleić na tył fiaciszona. Jedli zapiekanki w milczeniu lustrując przechodzącą ciżbę. Domówili po drugim piwie, wypili, po czym udali się w kierunku wyjścia. Pakując kupione ciuchy do bagażnika Gałązkowego samochodu Waldek spojrzał na zegarek i spytał. Jest dopiero dwadzieścia po ósmej. Śpieszy nam się gdzieś. W zasadzie nie – stwierdził Gałązka. Nic więcej dzisiaj nie planowałem do roboty. Bluza jest, zapas skarpet też… No to zostawmy to i pochodźmy jeszcze po targu. Zobaczymy co Ruscy mają ciekawego – zaproponował Waldek. Piwo ci w międzyczasie z głowy wyparuje. Szkoda się policji pchać pod nos dodał mimochodem. Ano dobra – leniwie zgodził się kompan. Zamknęli bagażnik i wrócili na bazar. Podążali w kierunku trzeciego sektora. Po drodze minęli rozstawiony stolik, przy którym zarośnięty Cygan łowił frajerów na grę w trzy kubki. Tych zakapiorów woleli omijać z daleka, więc przyśpieszyli kroku. Dobrych kilka lat temu Gałązka połaszczył się na szybką wygraną i koncertowo dał się orżnąć na grubszą kasę. Gdy próbował się stawiać dostał parę bęcków w szczękę i solidnego kopa od niby to kibicującej publiczności, a tak naprawdę od wspólników i ochroniarzy oszustów. Weszli między stoiska gdzie azjatyccy imigranci zachwalali swój towar. Czego tam nie było. Telewizory i magnetofony, radia samochodowe podrabianych marek z logami Pionear, Konweed, Panasonix o zatrważających mocach 2000 Wat mocy PMPO. Na jednym ze stoisk stał mały, kolorowy telewizorek z podpiętą do niego konsolą gier wideo, przy którym chmara dzieciaków walczyła między sobą o miejsce w kolejce do gamepada. Grałeś w takie coś? – zapytał Gałązka. Nie, nigdy – odpowiedział Waldek. Po chwili jego wzrok padł na rozłożony towar. Patrz, oryginalny Pegasus – stwierdził z lekkim zachwytem w głosie. Wietnamski sprzedawca usłyszawszy zainteresowanie natychmiast zagaił. Najlepśy śpśęt. Tańśy i lepśy Pegaśuś. Dobja cena. Niedlogo. Śuper śpśęt, śuper zabawa. Obaj kumple spojrzeli na tekturowe opakowanie konsoli, na którym pysznił się dumnie napis Poly Station 99999 Games. Patrz ile to ma gier – szepnął Gałązka. Ja w sumie też nigdy w takie coś nie grałem. Ile za to? – zapytał rzeczowo Wietnamczyka. Ćtejdzieści złotych albo ćteryśta tysięcy – odparł szybko Azjata. Trwała właśnie denominacja i obowiązywały dwie ceny, dla starych i nowych pieniędzy. Zakryj kciukiem zera cztery, będzie pieniądz nowej ery – Waldek powtórzył pod nosem telewizyjny slogan. Drogo, bardzo drogo – stwierdził. Daję dwieście tysięcy i biorę – zaproponował. Ćiśta pięćesiąt i jeśće grę doźućę – Azjata wskazał na spory stos kolorowych kartridży. Złożymy się na pół – szepnął Gałązka. Też bym pograł. Po krótkich targach sprzedawca zgodził się spuścić cenę o 10 nowych złotych i dołożyć dodatkową grę. Waldek powoli odczytał napis na plastikowym pudełeczku. Mortal Combat II Specjal. Gra w żadnym wypadku nie wyglądała na oryginalną. Krzywo przyklejona marnej jakości naklejka, gdzie tylko tytuł gry był napisany w alfabecie łacińskim. Resztę opisu skrywały chińskie krzaczki. Najlepśa gra. Walka, karate. Najlepśa. Mam dobje gry, ale ta najlepśa. Dwie śćałki góra jeden grać, dwie śćałki dół dwa gracze – Wietnamczyk opisał sposób obsługi chińskiej wersji gry.
Po niecałej godzinie czerwony Fiat zaparkował przy Waldkowym obejściu. Koledzy wnieśli grę do domu, rozpakowali i od razu zabrali się do podłączania do starego telewizora Helios. Konsola była czarnego koloru z dwoma niebieskimi przyciskami Power i Reset. Plastik, z którego była wykonana przypominał raczej przetopione skrzynki na pomidory, lecz całość trzymała się o dziwo kupy. W komplecie z samą grą były dwa trzeszczące pady i pistolet świetlny wyglądający jak pomniejszona wersja kałacha. Waldek połączył wszystko razem, podpiął kabel antenowy do telewizora, włożył tandetny zasilacz do gniazdka i zajął się strojeniem odbiornika. Po krótkiej chwili z głośnika Heliosa zagrała wesoła, ośmiobitowa melodyjka, a na ekranie dumnie zaprezentował się napis 99999 Games wraz z listą tytułów. No to zagrajmy – z ekscytacją zaproponował Waldek. Chcesz drinka? – zapytał. A pewnie – odparł z uśmiechem Gałązka, biorąc do ręki gamepad by metodą prób i błędów uruchomić którąś z licznych gier. Waldek poczłapał do kuchni, wyjął z kredensu przykurzone półlitrowe szklanki do piwa zakoszone kiedyś z remizy. Przepłukał je z grubsza po czym rozlał do nich po równo półlitrówkę Żytniej wyciągniętej wcześniej z zamrażalnika lodówki Mińsk. Na końcu uzupełnił szklanki piwem i zaniósł do pokoju gdzie Gałązka mordował się z nieprzyjazną techniką. No cholera, jak w to się gra – denerwował się nieco. Napij się trochę, to może coś wymyślisz – Waldek podał przyjacielowi pełne szkło. Gałązka upił łyk i od razu jakby załapał o co chodzi z niesforną konsolą. Aha, strzałki góra dół i potem klawisz start. No taaaa, jakie to proste – stwierdził z uśmiechem, po czym włączył grę Super Mario. Następne dwadzieścia minut na zmianę zgłębiali przygody sympatycznego włoskiego hydraulika. Dawaj następną – zaproponował Gałązka. Po ogarnięciu paru nudnych tytułów w rodzaju Tetrisa, Czołgów i Bomberna Waldek i Gałązka z zaskoczeniem stwierdzili, że gier jest co najwyżej dwadzieścia, a reszta pozycji powtarza się zaczynając na innych poziomach. Lipa z tą ilością gier – warknął Waldek. No ale i tak fajnie się gra – zripostował kumpel. Grali teraz oboje w dość dobrą platformówkę Contra w trybie multiplayer. Gra dwójką komandosów próbujących przejść wszystkie platformy zajęła im dobre półtorej godziny. Kiedy i ten tytuł ich znudził zajęli się polowaniem na kaczki. Ciekawe jak działa taki pistolet – spytał retorycznie Waldek. Strzelasz do ekranu i trafiasz tylko wtedy jak faktycznie dobrze przycelujesz. Nie mam pojęcia – odpowiedział Gałązka, po czym wziął dosyć mocny łyk wódczanopiwnego płynu. Pomyślał chwilę i odrzekł. Już wiem. W chwili naciśnięcia spustu na ułamek sekundy ekran się zaciemnia i wyświetlany jest tylko biały kwadrat w miejsce celu. Fotodioda zamontowana w pistolecie i zespół skupiających soczewek wychwytują tą białą plamę jako światło, albo nie jeśli się dobrze nie celuje. No popatrz jak ci dobrze drink na szare komórki działa – z uznaniem westchnął Waldek. No faktycznie to taki mały zastrzyk paliwa dla mózgu. Ale chyba burza idzie – odparł Gałązka nasłuchując ponurych pomruków zza okna. Faktycznie niebo zrobiło się granatowe, a telepiąca się furtka wskazywała na silny wiatr. Może wyłączmy to, bo jeszcze się spali podczas burzy? – zapytał Gałązka. Jeszcze moment, wypróbujemy tą dodatkową grę i zaraz wyłączę wszystko z gniazdek – zaproponował Waldek. Umieścił plastikowy kartridż w podłużnym slocie i nacisnął przycisk Reset. Po chwili na telewizorze ukazała się charakterystyczna głowa chińskiego smoka wpisanego w okrąg, oraz stylizowany tytuł Mortal Kombat. Jak to było, dwie strzałki w dół to dwóch graczy – mamrotał Waldek. Uruchomił grę i oczom obojga przyjaciół ukazała się arena wraz z dwoma przeciwnikami. Waldek nacisnął losową kombinację klawiszy by zadać rozpoczynający walkę cios, gdy w tej samej chwili niewyobrażalny huk ogłuszył obu graczy, a błysk tysiąca lamp błyskowych oślepił na chwilę, po czym zapadła czarna, głucha ciemność…
Waldek i gałązka ocknęli się niemal jednocześnie. Znajdowali się na zewnątrz. Burza już nie szalała, ale niebo miało złowróżbny bordowy odcień. Wszędzie unosiła się jakby gęsta mgła. Wszystko dookoła wydawało się nierzeczywiste, jak z sennego koszmaru. Kurwa, co to było? – zaklął Gałązka. I gdzie my do cholery jesteśmy. Waldek rozejrzał się przerażony. Mleczny opar rozrzedzał się powoli i przed ich oczami powoli zaczęła wyłaniać się ściana jakiegoś budynku. Cholera jasna, przecież to jest nasza remiza! – wrzasnął Waldek. W istocie była to na pierwszy rzut oka ściana wiejskiej remizy. Ty, popatrz na ten napis! – jęknął Gałązka. Mortal Kombat ! – wyszeptał przerażony Waldek. Jesteśmy w środku gry!!!. Przeczytaj dobrze – odparł kompan. Mortal Kombat… nie, Tu jest napisane Motor Kombajn… W istocie tak było. Pod napisem stylizowanym na czcionkę z rzeczonej gry namalowane było krzywe logo. Tyle, że zamiast chińskiego smoka w okrąg wpisana była głowa byka z kolczykiem w nosie. Nagle krąg światła padający nie wiadomo skąd oświetlił plac przed remizą. Oho, zaraz zacznie się coś dziać – ponuro zawyrokował starszy z kolegów. Faktycznie chwilę potem zabrzmiał basowy głos. Runda pierwsza. Waldek i Gaciak. Po przeciwnej stronie świetlistego kręgu zmaterializował się największy oponent Waldka czyli Paweł Gaciak we własnej osobie. Ubrany był w ortalionowe kimono z logiem Pumy. No to jak walka to walka – odrzekł Waldek spluwając pod nogi i zacierając ręce. Tego gnoja mogę lać w każdych okolicznościach. Gaciak wydał z siebie parę bojowych japońskopodobnych okrzyków, po czym ruszył w kierunku przeciwnika. Waldek tylko na to czekał. Podskoczył, wyprostował prawą nogę i czubkiem stopy trafił Pawła prosto w nos. Ten upadł z hukiem na glebę, zaraz się jednak zerwał i podjął próbę chwycenia Waldka za nogę. Waldek zamarkował cios prawą stopą i kiedy Gaciak lekko się schylił chcąc pochwycić Waldkową kończynę, ten z całej siły uderzył przeciwnika płaską dłonią w kark. Gaciak opadł ciężko na kolana przewracając się na twarz. Całą sprawę skończył okrutny cios zadany kolanem prosto w Gaciakowy nos. Bezwładne ciało Waldkowego przeciwnika osunęło się na ziemię, po czym powoli rozpłynęło się w powietrzu. Cała walka trwała może dwadzieścia sekund. W tle znowu zabrzmiał basowy głos. Runda pierwsza. Zwycięzca Waldek. Niewidoczny konferansjer zapowiedział następną rundę, w której tym razem miał walczyć Gałązka i Hajduk. Powodzenia – Waldek poklepał po ramieniu przyjaciela. Hajduk nie był bynajmniej takim cieniasem jak Gaciak. Gałązka musiał się bardzo natrudzić. Z obu stron padło bardzo wiele celnych ciosów. Musiało minąć naprawdę wiele długich minut walki zanim Gałązka wykorzystując chwilową nieuwagę Hajduka zaszedł go od tyłu, założył duszący uchwyt i sprowadził zawodnika do parteru dobijając celnymi ciosami w wątrobę. Runda Druga. Zwycięzca Gałązka – znowu niski głos zabrzmiał w okolicy. Następne rundy przebiegały dość podobnie. Obaj przyjaciele walczyli niemal z całą wioską z lepszym i gorszym skutkiem. Gałązka przegrał jedną walkę z właścicielem wiejskiego sklepiku. Waldek dostał oklep od Zośki i to tylko dlatego, że zapatrzył się w jej strój do walki, a mianowicie skąpe bikini. Chwila zwłoki kosztowała go przyjęcie szybkiej serii ciosów na klatę i twarz, a w konsekwencji sromotną klęskę. Wreszcie po iluś tam rundach nieobecny prowadzący zapowiedział walkę półfinałową. Waldek i mnich. A to co do jasnej cholery? – zapytał zdziwiony Waldek patrząc na materializującą się właśnie postać zakapturzonego w czarny płaszcz zakonnika, który ważył chyba ze dwieście kilo. Co za monstrum – dodał Gałązka. Waldek spojrzał w twarz przeciwnika. Niestety ogromny kaptur nie pozwalał dojrzeć rysów twarzy. No to raz kozie śmierć – pomyślał Waldek i z szybkością błyskawicy wystrzelił w powietrze zadając nokautujący cios prosto w splot słoneczny. Coś było nie tak. Śmiertelny cios nie zrobił na przeciwniku absolutnie żadnego wrażenia. Waldek poczuł jakby zderzył się ze skałą. Niespodziewanie ogromny zakonnik wydobył z lewego rękawa sporego rozmiaru różaniec, z szybkością kobry zarzucił go Waldkowi na szyję i momentalnie przyciągnął przeciwnika do siebie. Waldek nie mógł nic zrobić. Z przerażeniem skonstatował, że paciorki różańca to w zasadzie miniaturowe trupie czaszki, a krzyżyk zrobiony jest z dwóch skrzyżowanych ze sobą kości. Mnich zacisnął sploty różańca na szyi Waldka, któremu oczy wyszły z orbit. Przeraził się jeszcze bardziej, gdy tajemniczy mnich ściągnął kaptur. Ujrzał bowiem twarz byłego proboszcza Borsuckiego, który parę lat temu opuścił miejscową parafię w niesławie i dość niejasnych okolicznościach. Przez ciebie kmiocie zamiast cieszyć się życiem musze teraz odpokutowywać swoje winy w zamkniętym zakonie – zacharczał kapłan, którego oczy przybrały nagle purpurowy blask. Zaraz wykończę ciebie, a potem tego twojego zboczonego przydupasa. Borsucki chwycił w monstrualną dłoń łańcuch różańca i jeszcze bardziej zacisnął na grdyce Waldka. Drugą ręką zaczął zadawać silne jak uderzenia niedźwiedzia ciosy prosto w twarz. Waldkowi pociemniało w oczach i poczuł, że odpływa. To już koniec…
Wstawaj, wstawaj – ciosy w twarz nie ustały. Waldek ocknął się nagle i zerwał na równe nogi. Co, co??? Co??? – wymamrotał ogłupiały. No nareszcie – stwierdził z ulgą Gałązka. Żyjesz całe szczęście. Waldek rozejrzał się dookoła. Znajdował się znowu w swoim domu. Piorun musiał trafić w linię energetyczną. Poszło przepięcie i nas poraziło. Na krótką chwilę straciliśmy przytomność. Waldek spojrzał w stronę konsoli do gier. Z okopconego gniazdka smętnie zwisały resztki spalonego zasilacza. Ściana za telewizorem też nosiła ślady mocnego przydymienia. Konsoli też się oberwało. Zarówno ona jak i pady do gry nosiły ślady nadtopień i nadpaleń. No i szlag trafił telewizor i grę – dokończył Gałązka. Ocknąłem się wcześniej jakimś cudem i zacząłem cię cucić. Dobrze, że to tak się skończyło. Ale nie zgadniesz jakie pierdoły mi się śniły jak leżałem nieprzytomny… Chyba wiem – odrzekł Waldek. Ale sorry, muszę się przewietrzyć – stwierdził z jękiem i udał się w kierunku wyjścia. Otworzył drzwi i z ulgą odetchnął świeżym powietrzem. Burza odeszła już na dobre. Woń ozonu i świeżość atmosfery ukoiły jego nerwy. Walczyliśmy jakby w tej grze, no tej Mortal Kombajn, no tej cośmy ją dostali w gratisie. Ja walczyłem z Hajdukiem. Skubaniec jeden, prawie mnie nie… Waldek przełknął ślinę. Nie słuchał już trajkotania kompana. Kontemplował tylko wypalony na zewnętrznej stronie drzwi ogromny znak przedstawiający głowę byka z kolczykiem w nosie…

11 komentarzy

  1. O jej… Dopiero dziś tu trafiłąm. To będzie zdecydowanie moja ulubiona seria. Jeszcze jedna fanka się melduje. 😀

  2. To u nas bracia Rosjanie normalnie się roskładali, albo prosto z samochodów.

  3. Hehe, a u nas chodził sobie taki jegomość i półgębkiem reklamował kontrabandę 😉

  4. Ale właśnie o to chodzi, by to było po części grubymi nićmi szyte. Ale co do bazarów to napisałeś samą prawdę. No, może tylko troszkę przekoloryzowałeś z tym gościem od szlugów i alko, bo wtedy przynajmniej u mnie wystawiało się to jak leci i policja miała to generalnie w dupie. Dopiero po latach 2000 wzięli się za to.

  5. Fiacior pojawił się epizodycznie w pierszej części, to z niego Gałązka spuszczał paliwo do spalenia czołgu. Numer z wyłudzeniem Bety od pazernego klechy był tak grubymi nićmi szyty, że każdy sąd by to utrącił, nawet wtedy. Dlatego tego wątku nie kontynuowałem. Poza tym czerwony kredens jest bardziej klimatyczny i pasujący do całego uniwersum. Heliosy faktycznie były dość dobre jak na swoje lata, rzeczywiście pasował tu ruski Rubin. No, ale telewizor nie wybuchł tylko się spalił od uderzenia pioruna. Rubiny też raczej dostawały samozapłonu z powodu fatalnej jakości transformatora wewnątrz. Ciekawostka. Opis targowiska i handlarzy z połowy lat dziewięćdziesiątych jest zlepkiem autentycznej atmosfery z kilku różnych bazarów, które wtedy odwiedzałem.

  6. Myślę, że to jest dobry wątek na kolejne opowiadanie: co się stałi z tamtym wozikiem? Skąd wziął się Fiacik?

  7. Ale przecież gałązka w poprzedniej części jeździł Betą po Ojcu Borsuckim, to czemu nagle ma Fiaciora? A Heliosa sam miałem i wiesz co, nie był to zły telewizor, nawet jak na standardy Waldka. Aha i one nie wybuchały. To Rubiny wybuchały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink